Currently playing (6)

Wróciłem właśnie z konferencji poświęconej samizdatowi, która odległą drogą skojarzeń spowodowała na moim iPodzie pierwszą większą falę nostalgii za latami 90. Klucze do skojarzeń były dwa – sama wizja intelektualisty przepisującego na maszynie swoje dzieła zawsze automatycznie łączy się w mojej głowie z intrem do „Music For The Jilted Generation” Prodigy (1995).
Drugim był referat Briana Horne o estetyce rosyjskiego magnetizdatu – w którym niska jakość odtworzenia była estetyczną zaletą, bo słuchacz kojarzył ją z niezależnością, odwagą, autentycznością przekazu. Gdy tego słuchałem, iPod mi się w kieszeni odtworzył, oczywiście na albumie „Dummy” Portishead (1994) – na którym celowo wprowadzono symulowane winylowe trzaski i szumy, żeby słuchało się tego jak złej kasetowej kopii z porysowanej płyty.
Z największym zaciekawieniem wróciłem właśnie do „Intra”. To w ogóle nie jest piosenka – to zaledwie 46 sekund, w których na tle mrocznego syntezatorowego dźwięku rozlega się stukot maszyny do pisania i głos oznajmiający: „Postanowiłem zabrać swoją pracę z powrotem do podziemia, by uchronić ją przed niepowołanymi rękami”.
Nie dowiadujemy się, o jaką pracę chodzi, kim jest ten człowiek, czyje są „niepowołane ręce”. I to mi się podoba najbardziej. Wolną przestrzeń sami wypełniamy swoją wyobraźnią, a dzięki temu utwory z tej płyty, pozbawione tekstu lub z tekstem szczątkowym, nabierają znaczenia. Takiego, jakie sami byśmy najbardziej chcieli widzieć w tajemniczym samizdacie wystukiwanym przez nieznanego bohatera.
„Intro” pozostanie chyba najdziwniejszym utworem, o którym pisałem w tym cyklu. Nie nadaje się do samodzielnego słuchania, ale tylko dzięki niemu reszta utworów z „Jilted Generation” dobre znosi próbę czasu – „Break And Enter”, „Full Throttle” czy „Speedway” bez „Intra” to tylko banalne zramolałe techno lat 90.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.