Przeczytałem z zaciekawieniem książkę Piotra Gajdzińskiego „Anatomia zbrodni nieukaranej. Dlaczego nie rozliczyliśmy się z komunistyczną przeszłością?”. Proszę jej nie sądzić po tytule. W odróżnieniu od typowych prawicowych oszołomów autor przynajmniej w ogóle umie pisać, ma lekkie pióro a w dodatku traktuje swoje tezy z intelektualną rzetelnością, która jednak prowadzi go do pewnego paradoksu.
Polska prawica od kilkunastu lat karmi się mitem denazyfikacji – tezą, że gdyby w Niemczech nie przeprowadzono w 1945 roku denazyfikacji, władzę w polityce i gospodarce przejęliby spadkobiercy nazistów. Teza ta jest o tyle niemądra, że wkrótce po wojnie eks-naziści faktycznie objęli władzę w polityce i gospodarce a sama denazyfikacja była kompletną fikcją. Pisałem o tym jeszcze w 1994 roku w piśmie „Lewą Nogą”.
Gajdziński jest bodajże pierwszym rozliczaczem, który traktuje ten temat uczciwie. Opisuje różne przykłady fiaska prób rozliczania przeszłości w RFN – gdzie prokuratorzy ścigający nazistów sami mieli przeszłość z NSDAP. W „Lewą Nogą” opisywałem więcej smakowitych przykładów – choćby mój ulubiony przykład prezydenta RFN Heinricha Luebke, który zaprojektował standardowy barak obozów koncentracyjnych oraz oczywiście Hannsa Martina Schleyera – członka Hitlerjugend od 1931 i SS od 1933 roku, po wojnie zaś członka zarządu Daimler-Benz i szefa niemieckiego związku pracodawców.
Schleyer przeszedł jednak do historii nie jako nazista ani nawet nie jako biznesmen tylko jako najsławniejsza ofiara terrorystycznego ugrupowania RAF. I tak dochodzimy do owego paradoksu i zarazem powodu, dla którego polska prawica woli ten temat zakłamywać. Kto z dzisiejszej perspektywy miał rację w powojennych Niemczech – ci, którzy olewali kwestię rozliczania przeszłości i woleli się skupić na odbudowaniu kraju ze zniszczeń czy ci, dla których najważniejsze było ROZLICZAĆ ROZLICZAĆ ROZLICZAĆ ZA WSZELKĄ CENĘ?
Nie ma ani jednego demokratycznego kraju, któremu udało się sprawiedliwie rozliczyć ze swoją przeszłością. Zanim ktoś rzuci jakiś kontrprzykład uprzedzam, że mam smoka i nie zawaham się go użyć, a konkretnie mam trzy potężne cegły monografii „Transitional Justice: How Emerging Democracies Reckon with Former Regimes” i każdy kontrprzykład zostanie zmiażdżony adekwatnym case study.
Z rozliczaniem przeszłości doskonale radzą sobie dyktatury, bo tam wystarczy po prostu rozstrzelać milion winnych (a jak zabraknie winnych, to się dobiera z niewinnych). W demokracjach tak się nie da. I to jest właśnie odpowiedź na pytanie w tytule książki Gajdzińskiego – nie rozliczyliśmy się, bo zafundowaliśmy sobie postkomunistyczną demokrację a nie antykomunistyczną dyktaturę. I całe szczęście zresztą.
Obserwuj RSS dla wpisu.