„Emo kid” to powiedzonko, które podłapałem w Usenecie od pewnego dyskutanta, którego podejrzewam o bycie Slow Bearem. To złośliwe określenie w anglojęzycznej blogosferze oznacza kogoś w typie rozszlochanej nastolatki, wypełniającymi swojego bloga notkami oskarżającymi świat o to, że jest podły i okrutny, bo nikt się nie troszczy o bezdomne kotki a w dodatku chłopak obiecał jej na Walentynki różowego ośmiogigowego iPoda nano ale okazało się, że w różowym dostępne są tylko czterogigówki więc jej kupił czarną ósemkę, która jest OHYDNA, buuu, nienawidzę mojego chłopaka a w dodatku dlaczego ludzkość nie chce dostrzec tego, że tylko wierność prawdziwym uczuciom może zapewnić pokój i, like, duchowe wyzwolenie?
Wśrod różnych twarzy Czwartej Rzeczpospolitej jest jedno wiecznie zasępione oblicze, budzące we mnie nieodmiennie ten sam komentarz – „cheer up, emo kid!”. Ach jak on cierpi. Najczęściej oczywiście z powodu Michnika, który z wszystkim mu się kojarzy, ale na szczęście Michnik już nie ma monopolu, bo kiedyś, w tej strasznej Polsce Michnika i Kiszczaka Emo Kid mógł się produkować tylko w gazetach sprzedających połowę tego co gazeta Michnika, a teraz – ha ha ha! – jest już do jego dyspozycji gazeta sprzedająca 50% (tego czego nie przemieli). Niestety, ten niewątpliwy sukces nie jest w stanie rozchmurzyć melancholijnego oblicza Emo Kida. Bo przecież choćby z rzeczpospolitej czwartej przeskoczyć prosto do szóstej, to nadal będzie podły, wredny świat, w którym ludzkość nie jest wierna prawdziwym uczuciom i nie jest w stanie osiągnąć, like, duchowego wyzwolenia.
Niech ktoś mu kupi iPoda czy pudełko czekoladek, bo ja już nie mogę patrzeć na jego cierpienie…
Obserwuj RSS dla wpisu.