Gdy pisałem o EMI bez DRM szukałem linka dobrze ilustrującego hasło „iPod” i pomyślałem o jednej z najbardziej znanych reklam iPoda – „Vertigo” z muzyką U2. To dobry kawałek, ale go do dzisiaj nie kupiłem. Mam złożony stosunek do U2.
Piosenki U2 były soundtrackiem do różnych ważnych etapów mojego życia. Wczesnonastoletnia młodość przebiegała pod krwistoczerwonym niebem stanu wojennego (do dzisiaj gdy widzę zdjęcia archetypalnych żołnierzy przed koksownikiem, zaczynam ideomotorycznie wystukiwać na udzie linię basu Claytona z tego kawałka). Późnonastoletniej młodości towarzyszyła płyta „Joshua Tree”, której do dzisiaj serdecznie nienawidzę, ale leciało to w kółko w radiu, słuchali tego wszyscy moi znajomi, z konieczności więc znam to na pamięć (chyba nic lepiej nie oddaje mojej głębokiej nienawiści do lat 80. niż „But I stiiiiiiillll haven’t found…”).
Na studiach z kolei zakochałem się do taktu piosenek z „Achtung Baby” – płyty, którą dla odmiany uważam za najlepszą w ich dorobku. Jestem pewien, że decyzję o tym, że zostaję w Bolandzie i zakładam rodzinę podjąłem słuchając którejś z tych piosenek. Pewnikiem „Zoo Station” („I’m ready to duck, I’m ready to dive, I’m ready to say I’m glad to be alive”)?
Potem była „Zooropa” („And I have no compass and I have no map, and I have no reasons to get back”). Płyta „Pop” wyszła z kolei zaraz po tym jak jakoś zaczęła się krystalizować moja rola zawodowego specjalisty od popkultury. Czy cały ten cykl plejlistowy nie jest zresztą rozpaczliwą próbą wcielenia w życie tego oto marzenia: „You want to be the song that you hear in your head”)?
Kiedy najnowsza piosenka U2 okazała się być reklamą iPoda, najpierw poczułem oburzenie a potem (zgodnie z fazami reakcji na hiobową diagnozę) nadeszła apatia i akceptacja. Bo tak się kończy ta opowieść – o kimś, kto na starość został już tylko reklamą iPoda. Well, mogło być gorzej – zawsze lepiej być reklamą iPoda niż Zune czy General Krapotronix.
Obserwuj RSS dla wpisu.