Pod sąsiednią notką wyszła nam ciekawa dysputa motoryzacyjna, więc pozwolę sobie zarzucić parę przemyśleń na ten temat. Jak wie o tym kawał polskiego Usenetu, od lat fascynują mnie samochody typu SUV. Literatura przedmiotu pokazuje, że nie ma jego jednej powszechnie akceptowanej definicji tego pojęcia (są książki, w których Defender klasyfikowany jest jako SUV), nie mam więc ochoty na scholastyczne spory o klasyfikację. Zostańmy przy tym, że SUV-y zaczęły się w momencie, w którym firmy motoryzacyjne zaczęły reagować na zainteresowanie samochodami wojskowymi i użytkowymi wśrod „cywilnych” nabywców, którzy chcieli nimi jeździć rekreacyjnie. Stąd pomysł, żeby na podwozie użytkowego pikapa wsadzić kabinę od „normalnego” kombi.
Takie oldskulowe SUV-y czasem nazywa się „truck-based SUVs” dla odróżnienia od „car-based SUV” czy „crossover SUV”, które powstały w odwrotny sposób – przez podniesienie zwykłego kombiaka i danie mu napędu na cztery koła (lub jakiejś jego namiastki typu Haldex). Oba rozwiązania mają swoje wady i zalety.
„Truck-based SUV” na drodze zachowują się jak pojazd rolniczy. Masywna budowa daje iluzję bezpieczeństwa, ale ostrzejszy manewr grozi utratą stabilności jazdy i śmiercią a la Marek Kotański (tym bardziej, że za kierownicą SUVa często siedzi kierowca przyzwyczajony do pojazdów zachowujących się inaczej). Wielka masa wiąże się też z wysokim zużyciem paliwa.
„Car-based SUV” z kolei w terenie łatwo rozpirzyć, choćby na niewinnej łączce, na której beztroski kierowca coś sobie rozwali od spodu o polny kamień. W praktyce trzeba po prostu znać swoje potrzeby (rywalizacja sportowa? turystyka? dalekie trasy? kariera rapera?), a potem być świadomym tego co się wybrało kosztem czego (nie szaleć pikapem na krętej drodze ani ruszać w bagna ceerfałką).
SUV-y fascynują mnie jako temat kulturowy. Pół wieku temu Jeep miał problemy z „cywilnym” marketingiem. W latach 80. z kolei zapotrzebowanie na SUV-y zaskoczyło firmy motoryzacyjne. Te długo były przekonane, że „samochód rekreacyjny” powinien oznaczać coś w rodzaju dwumiejscowego coupe. Kiedy menago zobaczyli gdzie są konfitury, zaczęła się pośpieszne manewry, wycofywanie interesujących aut sportowych i wprowadzanie na rynek nieprzemyślanych SUV-ów po prostu z desperackiej potrzeby „my też musimy mieć coś w tym segmencie” (Opel Frontera!).
Dla mnie jednak jak zwykle najciekawsze jest pytanie – dlaczego? Co takiego się zmieniło między rokiem 1960 a 1990, że „jazda dla przyjemności” przestała oznaczać „jazdę w coupe” a zaczęła „jazdę w SUVie”? Jedno jest pewne – nie stały za tym żadne nowinki technologiczne, dopiero kiedy suvowy boom trwał w najlepsze, zaczęto kombinować np. z adaptowaniem doświadczeń z rajdowym AWD na potrzeby lajtowych SUV-ów.
Zaliczyłem tę notkę do kategorii „pop”, bo takie pytanie zawsze mnie interesuje gdy mowa o kulturze masowej: nawet gdy czegoś w niej nie lubię (a SUVy lubię), intryguje mnie, dlaczego ludzie to kupują? Szkoda, że praktycznie nie istnieje coś takiego jak eseistyka motoryzacyjna…
Obserwuj RSS dla wpisu.