Stanisław Lem, który jak wiadomo przewidział wszystko, przewidział też odgrywającą w latch 90. istotną rolę w polskiej fantastyce formację brodaczy. W „Kongresie futurologicznym” umieścił mianowicie dziwnego osobnika – niejakiego „papistę” (kto nie wie skąd tak ksywka, niech przeczyta) o bardzo ekscentrycznych poglądach polityczno-religijnych, którego ozdobą jest broda umożliwiająca poznanie menu papisty z ostatnich tygodni.
Nie twierdzę oczywiście, że polscy brodacze celowo stylizują się na „papistę”, ale związek nie jest czysto przypadkowy. Ijon Tichy to Słowianin z pochodzenia ale też i Europejczyk – prawdopodobnie galicyjskiej proweniencji. Porusza się po świecie z kosmopolityczną beztroską (choć zachowuje własną tożsamość), na postęp techniczny spogląda z pewną złośliwością, ale w ogólności widać, że jest z nim na bieżąco.
Najważniejsze cechy formacji polskich brodaczy to zaś dwie odwrotne postawy – strach przed światem i strach przed nowoczesnością. Gdy uprawiają publicystykę, piszą tylko dwa rodzaje tekstów. Jeden da się streścić tak: „Ja wprawdzie nigdy nie byłem w [tu wstaw dowolny współczesny kraj z czołówki rozwoju społeczno-gospodarczego], ale z tego co wiem, dzieją się tam rzeczy straszne – kumpel mówił mi, że zabraniają posiadania scyzoryków”. Drugi da się streścić tak: „Naukowcy pracują nad [tu wstaw jakiś modny technobełkotliwy buzzword]. Łojezu, co to się porobi jak już to wynajdą, krowy się przestaną cielić a krasnoludki zamiast do mleka będą nam szczać do piwa”.
Ich proza ma podobny charakter. Chętnie uprawiają dystopie skonstruowane na zasadzie „Unia Europejska przyszłości – feminazistki bezkarnie mordują katolickich księży”. Drugim rodzajem są zaś utwory typu: „Obuty w waciak i walonki mieszkaniec wsi Mała Zadupna samodzielnie rozwiązuje tajemnice bytu”.
Nie podaję tu żadnych nazwisk, bo kto kuma czaczę, ten sam sobie je do taktu dośpiewa, a kto nie kuma, ten i tak tych utworów nie czytał (i mało stracił). Dodam też, że jeden z czołowych przedstawicieli tej formacji ostatnio się ogolił (co zapewne ma jakiś związek z odniesieniem przez niego na stare lata sukcesu prokreacyjnego) inny zaś nigdy nie miał brody, ale ten brak nadrabia paradowaniem w ciuchach typu moro. No ale tak jak dresiarz w łóżku nie przestaje być dresiarzem, tak przedstawiciel brodatej fantastyki może nim być nawet po ogoleniu. Definiuje go raczej strach przed światem i strach przed nowoczesnością, prowadzące do ekscentrycznych i skrajnych poglądów politycznych.
Obserwuj RSS dla wpisu.