Dyskusje pod poprzednimi notkami za sprawą dygresji poczynionych przez Suburban Housewife i Zkoda ożeniły ze sobą dwa wątki flejmów – temat iPoda jako przenośnego generatora Osobistego Bąbelka oraz wątek laktacyjno-położniczy. W jak naturalny sposób te dwa zjawiska wiążą się ze sobą, uświadomiłem sobie w nagłym satori dwa lata temu, gdy wracałem z wesela dwojga amerykańskich historyków w Krakowie.
Wesele było samo w sobie tak niesamowite, że napisałem z niego reportaż do „Wysokich Obcasów” – Timothy Snyder i Marci Shore zakochali się w Polsce i postanowili wziąć ślub właśnie w tu, co okazało się kafkowską drogą przez biurokratycję. Sam ślub był zaś niepowtarzalną ekumeniczną mieszanką obrzędu kwakierskiego i judaistycznego.
Na ślub przyjechaliśmy moim samochodem prosto z Wiednia, razem z innymi amerykańskimi znajomymi Tima i Marci z Instytutu Wiedzy o Człowieku. Chciałem się na tym weselu napić, więc z radością przyjąłem propozycję amerykańskiej antropolog kultury, piszącej w Instytucie doktorat o buddyzmie tybetańskim, że odwiezie nas moją bryką do hotelu. Nie mogła pić jako matka karmiąca – jej urocze niemowlę było kimś w rodzaju najmłodszego stypendysty Instytutu, podczas przerw na lunch w instytutowej stołówce wszyscy rotacyjnie nosiliśmy go na rękach, żeby umożliwić matce zjedzenie w spokoju.
W drodze na nasz nocleg dzidziuś, który drogę z Wiednia do Krakowa beztrosko przechrapał w foteliku na tylnym siedzeniu mojego samochodu (porada doktora Spocka, żeby gdy inne metody usypiania zawiodą, zabrać niemowlę na samochodową przejażdżkę, brzmi absurdalnie, ale sam nie znam nic skuteczniejszego) nagle zauważył, że mamusia siedzi tyłem do niego i ma uwagę skoncentrowaną na czymś innym. Zaczął więc profilaktyczny, zaprojektowany przez ewolucję płacz, mający tę uwagę skupić na sobie.
Jak zwykle miałem kieszenie wypełnione gadżetami wyprodukowanymi przez firmy takie jak Apple czy Sony Ericsson, wyposażonymi w cenioną przez niemowlęta właściwość, że jak się naciśnie, to świecą się kolorki i rozlegają dźwięki. Fascynujące było obserwować, jak błyskająca i grająca komórka na jakieś dziesięć sekund skupia uwagę dzidziusia, który natychmiast potem wykonuje jednak podstawowe niemowlęce rozumowanie – „MAMUSIA NA MNIE NIE PATRZY MAMUSIA INTERESUJE SIĘ CZYMŚ INNYM UAAAAAAA”. Zafascynowany dokonującą się na moich oczach lacanowską dekonstrukcją gadżeciarstwa mówiłem do płaczącego niemowlaka (po polsku, więc nie rozumiał), że no pewnie, stary, że cyfrowe gadżety nie mogą zastąpić Cyca Mamusi, ale i tak będziesz musiał się pogodzić z tym, że to jest The Seond Best na tym łez padole.
Obserwuj RSS dla wpisu.