Turning Japanese

Uważni czytelnicy wykryją w tej notce lekki recykling, bo niedawno podobną myśl zawarłem w tekście do „Telewizyjnej”. Ale kto czyta zapchajdziury w programie telewizyjnym, sam sobie jest winny.
W łykend organ amerykańskiej cywilizacji śmierci napisał interesujący artykuł o tym, jak coraz częściej rodzice grają razem z dziećmi w gry komputerowe. Dla mnie samo to zjawisko jest czymś tak oczywistym, że gdy pisałem do „Telewizyjnej” o pewnym dokumentalnym serialu na temat historii giercowania, zaskoczyła mnie anegdota o wprowadzaniu w 1985 roku na amerykański rynek japońskiej konsoli Famicon.
Jej nazwa to taki typowy japoński pseudoanglicyzm wyprowadzony od słów „Family Console”. Na Nintendo podłączonym do telewizora w living roomie cała rodzina miała katować Super Mario. Pomysł jakby naturalny, ale okazało się, że nie dla natywnych użytkowników słów „family” i „console”.
Okazało się bowiem, że poza Japonią słowo „rodzina” źle się kojarzyło w kontekście rozrywki. „Family entertainment” oznaczało – generalnie – nudę. Zachód nie był jeszcze gotowy na taki pomysł, że rodzice i dzieci razem mogą grać w tę samą grę i razem mieć z tego radochę. Stąd wymyślona na kolanie nazwa, pod którą Famicon sprzedawany był poza Japonią – Nintendo Entertainment System, dla przyjaciół NES.
W latach 80. do medialnych grepsów należało stwierdzenie, że Japonia już jest w XXI wieku, przy czym najczęściej tę tezę ilustrowano superszybkimi pociągami i popularnością cyfrowych zegarków. Tymczasem w rzeczywistości ważniejszą zapowiedzią nadchodzącego stulecia było w ówczesnej Japonii to, że tam odchodzono od typowego dla Zachodu modelu popkultury napędzanej wiecznym konfliktem pokoleń na rzecz modelu współczesnego, w którym cała rodzina słucha z grubsza tej samej muzyki, bawi się na z grubsza tych samych filmach i gra w z grubsza te same gry.
Skutkiem ubocznym była z jednej strony infantylizacja popkultury „dorosłej” a z drugiej stopniowe przenikanie „dorosłych” watków do popkultury „dziecięcej”, czego idealną ilustracją są „Shrek” czy „Piraci z Karaibów”. I znowu: jak popatrzeć na mangę czy anime, Japończycy zaliczyli ten etap dobre dwie dekady wcześniej. Domo arigato gozaimatsu!

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.