Jak przystało na człowieka, który stracił umiejętność chodzenia, dużo ostatnio myślę o starości. Tak jak Eryk Remiezowicz z Esensji, ja też kojarzę ten świetny kawałek Cypress Hill ze swoją starością. Jestem już nie tylko tak stary, by pamiętać „Guns Of Brixton” The Clash (które to arcydzieło mam w swoich ajtjunsach w dwóch wersjach – studyjnej i koncertowej), ale nawet dość stary, by nie czuć się szczególnie zbulwersowany wykorzystaniem linii basu przez innego artysty. Zaliczyłem ten szok kulturowy jeszcze za czasów Ace Of Base.
Piosenka, jak wiadomo, opowiada o dziewczynie zaczepianej w klubie przez podmiota lirycznego. Dziewczyna najpierw odrzuca te zaczepki, ale w końcu wydaje z siebie ten przekomiczny okrzyk „OMG, you must be a famous rapper!” i w końcu oddaje się podmiotowi na tylnej kanapie jego mercedesa (jako starszy pan zawsze zastanawiam się nad higienicznym aspektem tego scenariusza – jeśli samochód ma skórzaną tapicerkę, to kobieta sobie odparzy nagą skórę na lędźwiach i pośladkach; jeśli welurową, to zostaną plamy po spermie i śluzie waginalnym – gdybym był młodym człowiekiem liczącym na takie przygody, to bym woził w bagażniku czyste prześcieradło, no ale tak się właśnie zapewne objawia to, że niczym Richard Nixon nigdy tak naprawdę nie byłem młody i szalony i miałem 40 lat w chwili urodzenia).
Eryk zdaje się sympatyzować z pierwotnym odruchem dziewczyny, która nie chce ulec podmiotowi uzasadniając to tekstem „jestem na to za dobra, mam tak dużo do zaoferowania”. Ale przecież piosenka pokazuje, że bohaterka w rzeczywistości jest dokładnie taką płaską pipuliną, którą udaje, że nie jest – ten jej żałosny tekst o karierze, jaką robi w „prawniczej firmie swoich rodziców”! Jeśli ktoś pracuje u swoich rodziców to znaczy, że ma zbyt kiepską pozycję na rynku pracy, żeby stanąć na swoim. Cóż więc ma do zaoferowania, skoro jedyną egzemplifikacją jaka jej samej przychodzi do głowy, jest właśnie ta żałosna kariera (zbudowano na tym fajny rym „offer”/„law firm”)? Niech się przynajmniej cieszy, że przeleciał ją „famous rapper” a nie byle Joe Shmoe. W odróżnieniu od Eryka, ja sympatyzuję raczej z ironiczym „okej, niech będzie że Twoja kupa nie śmierdzi”, którym podmiot liryczny kwituje przechwałki bohaterki.
Z dyskusji pod poprzednią notką dowiedziałem się, że ktoś się skarży na forum Frondy na to, że „znany dziennikarz” obraża jego uczucia na moim blogu. OMG, I must be a famous journalist!
Obserwuj RSS dla wpisu.