Pierwszy raz od niepamiętnych czasów – na pewno pierwszy raz w tym stuleciu – kupiłem sobie tygodnik „Wprost”. Oczywiście, dla przeczytania obelg Rydzyka pod adresem prezydentowej. Czad! Kaczyński w sumie ma teraz dwa wyjścia – udać, że nie plują tylko deszcz pada, przez co wypadnie na wała nawet przed swoim najwierniejszym elektoratem, albo radykalnie zerwać z Rydzykiem, a wtedy, he he, nie będzie miał już przed kim wypadać na wała. Zazdroszczę tym, którzy nie jadą na wakacje i będą to śledzić z bliska 🙂
Rozłam w PiS zakończony powołaniem Chrześcijańskiego Ugrupowania Jurka wielu zbagatelizowało – ot, kolejne odejście, które wielki wódz zaklajstrował przesuwając kilku Dornów z paksu do śwaksu. Była to jednak pierwsza oznaka z tego, że z pisowskiego samolotu odpadają skrzydła – urwało się już skrzydło katolickich talibów, teraz odpada skrzydło umiarkowanych z dawnego Przymierza Prawicy. Zostaną tylko najwierniejsi z wiernych, którzy przy Kaczyńskich stali od samego początku – wielki budowniczy Mostu Północnego Andrzej Urbański, pierwsza torebka prawicy Coco Szczypińska i czołowy antykomunista PRON, Karol Karski. Słowem, żenada. Plaśnięcie kaczego dziobu o trotuar będzie tak głośne, że nawet upadek Krzaklewskiego przestaniemy wspominać jako rekord żenady.
Kiedy w zeszłym roku wyjeżdżałem na wakacje, premierem Polski był jeszcze Kazimierz Marcinkiewicz. Gdy gdzieś w Alpach poczułem tęsknotę za niusami z Bolandy, odpaliłem w knajpie laptopa i przeczytałem radosną wiadomość, że Marcinkiewicz to już non-person. Bardzo się ucieszyłem, bo popularna numerologiczna charakterystyka Ziobry tak naprawdę najtrafniej pasowała właśnie do premiera klasy Stilon-Gorzów low-noise zero-competence. Ten człowiek składał się wyłącznie z pijarowego opakowania, w którym nie było nic. W mojej ocenie był premierem nieskończenie gorszym nawet od Kaczyńskiego, bo Marcinkiewicz wstrzymał budowę autostrad, a Kaczyński ją przynajmniej wznowił. Dwa lata w infrastrukturze jednak poszły w pis-doo, co będzie miłym tematem do kampanii wyborczej ‘2009, zwłaszcza że wtedy oczywista już będzie nieuchronność eurokompromitacji Bolandy na Euro 2012.
Kaczyści tracą nie tylko czynnych polityków, tracą też sympatyków. Niekompetencja Fotygi jest już tak ewidentna, że zdaje się, że już tylko ludzie zawodowo zmuszeni podlizywać się prezessimusowi jeszcze są gotowi jej bronić (plus, oczywiście, blogosferyczne oszołomstwo, ale to może bronić nawet wstrzymywania budowy autostrad).
A najfajniejsze jest to, że Marian Krzaklewski i Leszek Miller też byli ostatnimi w swoim obozie, do których dotarło to, że się już skończyli. I też przez pierwsze dwa lata rządzenia wydawali się nie do ruszenia, chłe chłe chłe.
W sierpniu mam nadzieję zastać tu pobojowisko 🙂
Obserwuj RSS dla wpisu.