Przepraszam, że ostatnio tak ciągle jestem w antyklerykalnym nastroju, ale po prostu zatkało mnie od propozycji wpisania Boga do statutu Warszawy. Radni Platformy Obywatelskiej obiecują, że to właśnie wiara w Boga będzie dla nich „źródłem siły i wytrwałości” w działalności samorządowej.
Pamiętam, jak się cieszyłem, że dzięki zameldowaniu poza stolicą nie muszę wybierać między Marcinkiewiczem a Gronkiewicz-Waltz, bo do obojga odczuwam jednakowo głęboką abominację. Skoro jednak to Gronkiewicz-Waltz będzie się teraz zajmowała sabotowaniem budowy obwodnicy i Mostu Północnego, to na niej będę wieszał psy.
Gdy się patrzy na mapę świata, wnioski są w zasadzie jednoznacznie – miasta, w których radni szukają inspiracji w wierze w Allaha, Ducha Świętego czy inne Mzimu, są zazwyczaj zasyfione i zdezorganizowane niczym stolica Bolandy. Gęsta sieć metra, pomykające tunelami autostrady i zadbane parki zabaw dla dzieci to zaś cecha charakterystyczna dla miast umieszczonych w tak zwanej Cywilizacji Śmierci, razem z jej dekadenckim hedonizmem i laicyzacją codzienności.
Uczciwy statut miasta powinien brzmieć tak: „My, podatnicy, wynajmujemy tych oto radnych, żeby dbali o jakoś naszego życia w tym cholernym mieście, kropka”. Jak już ktoś chce wpakować do statutu pitu-pitu o wielosetletniej historii Stolicy, cześć przodkom, podźwignięcie miasta z ruin, Boga, uczciwość a nawet „zasadę pomocniczości i decentralizacji stanowiące fundament polskiego ustawodastwa” (nie zmyślam, naprawdę aż tak daleko pojechali w tym bełkocie!), widomy to znak, że chce tu budować drugie Miasto Boga a nie drugie San Francisco.
Jak ktoś nie oglądał filmu „Miasto Boga”, to ogólnie polecam – wstrząsający dramat o slumsach pod Rio.
Obserwuj RSS dla wpisu.