„Now, is this a tasty beverage or is this a tasty beverage?” – pyta Quentin Tarantino w swoim najnowszym filmie, serwując swoim bohaterom zieloną Chartreuse w roli cameo, barmana Warrena. To jeszcze jeden fetysz, który mnie łączy z boskim Quentinem – jakiś czas temu do swoich usenetowych sygnaturek dorzuciłem cytat z Sakiego, „Gadajcie ile chcecie o upadku chrześcijaństwa, religia, która wynalazła Chartreuse, nie może zginąć”.
Wrzuciłem sobie tę sygnaturkę po prostu jako wielbiciel tego trunku. Od lat poluję na niego na całym świecie – niestety, nie lubią go lotniskowe duty free, nie było go też w Polsce, zdarzało mi się z desperacji kupować po paskarskiej cenie w tym niesamowitym sklepie na Old Compton Street, w którym mają Wszystko Ale To Absolutnie Wszystko. Od pewnego czasu Chartreuse jest na szczęście dostępna w regularnej sprzedaży w pewnym sklepie Łomiankach, jam to zresztą nie chwaląc się spowodował najskuteczniejszą znaną mi metodą na zmienianie świata na lepsze, czyli Upierdliwym Mendzeniem.
Dopiero film Tarantino uświadomił mi jednak ile mądrości jest w słowach Sakiego. Czy jakakolwiek inna religia świata wytworzyła tyle dobrych alkoholi? Sam się robię zaprzysięgłym wrogiem ateizmu czytając, jakie problemy zacni bracia kartuzi mieli z masońsko-ateistycznymi rządami francuskiej Republiki, usiłującymi powstrzymać ich przed produkcją Chartreuse w imię swej haniebnej antyreligijnej obsesji.
Na kartuzach sprawa się oczywiście nie kończy. Nie ma mowy o porządnej balandze sylwestrowej bez wynalazku siedemnastowiecznego benedyktyna, Dom Pierre Perignona. Przyda się na niej, oj przyda, napój po raz pierwszy opisany w dwunastym stuleciu przez błogosławioną Hildegardę z Bingen – też benedyktynkę.
Wprawdzie odkrycie al-koholu, tak jak al-gebrę, al-gorytmy i niezbędny do otrzymania al-koholu al-embik zawdzięczamy światu islamu, produkowali go tam świeccy al-chemicy. Za to w naszej cywilizacji ich odkrycia opisywali duchowni, jak franciszkanin Raimundus Lullus, który zaprojektował machinę służącą nawracaniu muzułmanów na chrześcijaństwo – na każdy argument niewierzącego machina miała dostarczać al-gorytmiczny kontrargument (śmichy-chichy, ale prace Lulla naprawdę zainspirowały kilka stuleci później Boole’a i Leibniza do projektowania machin algorytmizujących liczenie). Pracując nad ową machiną Lullus raczył się napojem destylowanym przez arabskich al-chemików, który trafnie nazwał „ostatecznym pocieszeniem ciała ludzkiego”.
Jeśli spojrzeć w knajpie do karty drinków i usunąć wszystko, co zawdzięczamy odzianym w habity i sutanny ludziom Kościoła – nastąpi apokalipsa. Znikną wszystkie destylaty. Piwo straci chmielową goryczkę i stanie się z powrotem zawiesistym zajzajerem jakim raczyli się jeszcze Sumerowie (trzeba było go pić przez rurkę, żeby się nie zakrztusić syfami). Wino też straci większość szlachetnych odmian i zrobi się jakimś kwaśnym syfem, który Grecy rozcienczali wodą. Delusion my ass, Richard Dawkins, Christians got the proof (up to 110 proof, actually!).
Obserwuj RSS dla wpisu.