„Ciekawe, że nie ma wokół Pani nikogo, kto doradziłby Pani, aby z takim dossier publicznie się nie wychylać. (…) Ciekawe, co na ten temat myślą Pani przełożeni? (…) Wkrótce pozwolę sobie zaprezentować Pani skutki, jakie niesie poważne zainteresowanie mnie swoją osobą”. Tak niejaki Paweł Paliwoda, publicysta „Dziennika” i „doradca Ministra Edukacji Narodowej”, odpyskował na swoim blogu kulturoznawczyni, która ośmieliła się być od niego mądrzejszą. Czad!
Ilekroć (c)humanista odwołuje się do nauk ścisłych, możemy się spodziewać pokazu ignorancji. Podobnie jest z doradcą Paliwodą. Zbudował on swoją blogową tezę na następującym rozumowaniu: w owładniętym polityczną poprawnością społeczeństwie kobiety same dobierają sobie partnerów. To źle, bo „groteskowa atrapa wypiera autentyczne zalety tam, gdzie o wyborze partnera decyduje gust samic”. Tu doradca odwołuje się do ozdobnego upierzenia ptaków, które sprawia, że stają się one „ociężałe i mało bojowe. Pojawienie się lisa z reguły prowadzi do zagłady całej lokalnej populacji”. I tak oto feministki doprowadzą do upadku naszej cywilizacji, bo naszych – coraz piękniejszych – samców uczynią niezdolnymi do walki z Bin Ladenem.
Streściłem tutaj w paru zdaniach to, co Paliwodzie zajmuje prawie dziewiętnaście tysięcy znaków. Zasadniczy błąd jego rozumowania polega na porówywaniu nieporównywalnego, czyli darwinowskiej ewolucji genotypu i lamarckowskiej ewolucji kultury.
Tożsamość Pawła Paliwody – jak każdej innej małpy – można określić na trzy hierarchicznie powiązane ze sobą sposoby. Najpierw jest genotyp, czyli ok. 3 mld par zasad DNA. To zaledwie ok. sześć miliardów bitów, czyli mniej więcej pojemnośc płytki CD-ROM. Z całym brakiem szacunku sądzę, że głowa Paliwody zawiera więcej informacji.
Genotyp zawiera coś w rodzaju „przepisu na Paliwodę”, ale konkretna jego manifestacja – fenotyp – to już produkt parudziesięciu lat rozwoju. Dotyczy to szczególnie mózgu i układu nerwowego – życiowe doświadczenia, wspomnienia i lektury włożyły tam, mam nadzieję, więcej niż zmieściłoby się na jednym krążku.
Najwyższą warstwę stanowi bowiem kultura. Genotyp i fenotyp mogą określać Paliwodę jako – powiedzmy – przystojnego blondyna, ale Polakiem, filozofem, kaczystą czy chrześcijaninem czyni go zamocowanie w danej kulturze.
Zdolność do jej tworzenia na taką skalę jest właśnie tym, co nas wyróżnia z całej biosfery. Radzimy sobie z wrogami przede wszystkim nie dzięki enzymom kodowanym bezpośrednio przez nasz genotyp (jak bakterie), nie dzięki kłom czy pazurom zawartym w naszym fenotypie (jak inne zwierzęta), ale dzięki antybiotykom, kartom kredytowym, agencjom wywiadowczym i pociskom kierowanym, które tworzy nasza kultura.
Zjawiska kulturowe są dziedziczone, ale nie drogą genetyczną – tu dziedziczone są cechy nabyte. Takie dziedziczenie nazywa się lamarckowskim, w odrożnieniu od darwinowskiego (genetycznego). To pierwsze może dotyczyć ewolucji – na przykład – stosunku Zachodu do kary śmierci, to drugie ewolucji poroża jeleni.
Niezrozumienie fundamentalnej różnicy między jednym a drugim to typowa przypadłość (c)humanistów bredzących o „genetycznym patriotyzmie” albo o tym, jak to kobiece gusta doprowadzą do zagłady cywilizacji. Skład nowego rządu to ciągle jeszcze zagadka, ale następny minister edukacji raczej nie będzie miał głupszego doradcy.
Obserwuj RSS dla wpisu.