W wolnych chwilach, kiedy mnie nie wkurzają kaczyści ani linuksiarze, wkurzają mnie medialni psychoterapeuci. Dlaczego prasa z taką chęcią drukuje ich wypowiedzi, pozostaje dla mnie zagadką.
Wśród moich kolegów redaktorów (a zwłaszcza koleżanek redaktorek) obserwuję jednak taki mechanizm, że na hasło „depresja” reakcją jest odruch Pawłowa „no to zróbmy wywiad z Eichelbergerem o depresji”, na hasło „miłość”, „no to zróbmy wywiad z Eichelbergerem o miłości”, na hasło „podatki” „no to zróbmy wywiad z Eichelbergerem o psychologii płacenia podatków” i tak dalej. Oczywiście, zamiast Eichelbergera może być Jacek Santorski lub Krzysztof Srebrny (Andrzej Samson ostatnio jakby nieco rzadziej).
W „Gazecie” ruszyła właśnie akcja „powrót taty”, zapoczątkowana – rzecz jasna – wywiadem z Eichelbegerem o ojcostwie. Interesuje mnie ta akcja, więc nawet się do tego wywiadu przymusiłem – zresztą w nagrodę fajny fragment odnalazłem już na samym początku.
Na początku mianowicie Eichelberger tak mówi o sobie jako ojcu: „Gdy chłopcy byli mali, tak intensywnie zajmowałem się własnym duchowym rozwojem, że mogli czuć się przez jakiś czas zaniedbywani”. „Za dużo pan medytował?” – pyta dziennikarka. „Tego nigdy za dużo” – strofuje ją guru i wyjaśnia, że dopiero po latach „zrozumiał, że miłość do dzieci, która znajduje swój praktyczny wyraz w ilości czasu i uwagi, jaką się im poświęca, też jest praktyką duchową”.
No kurna ciekawe, ileż czasu guru musiał medytować, by osiągnąć to satori. Skoro dzieci przestały już być małe, to pewnie coś tak z dziesięć lat. Hare Rama. Jak sobie wyobrażę kolesia, który siedzi i medytuje w pozycji lotosu, kiedy koło niego jakaś biedna kobieta zmienia pieluchy, zawozi dziecko na szczepienie i odrabia z nim lekcje, a ten nie ma na to czasu, bo „tak intensywnie zajmuje się własnym duchowym rozwojem”… to, ujmując moją ocenę możliwie jak najłagodniej, odnoszę się do jego psychoporad ze skrajnym lekceważeniem.
Gdy pytam moich kolegów redaktorów (i zwłaszcza koleżanki redaktorki) o powody, dla których tacy chętni są do drukowania Eichelbergera i kompatybilnych, odpowiedź brzmi „bo ludzie lubią to czytać”. Ludzie, naprawdę lubicie? Dżizas. Ale z was przereklamowany gatunek (że znowu zacytuję hedlajna z „The Onion”: „Dolphins evolve opposable thumbs. Oh shit! – says humanity – That’s it for us monkeys!”).
Obserwuj RSS dla wpisu.