A tak w ogóle, to przyjechałem do USA na konwencję amerykańskiego stowarzyszenia slawistów w Nowym Orleanie („I came here to study guys who study me” – tak to wyjaśniałem facetowi z imigrejszyn). Wysłuchałem wielu interesujących wykładów o Polsce.
U źródła dowiedziałem się, że słowo „lustracja” badacze tłumaczą po prostu jako „lustration”. Na odpowiedzialność Cyntii Horne z Western Washington University powtórzę, że to słowo wywodzi się jeszcze z czasów komunistycznych czystek, kiedy tak określano ujawnianie niepewnych elementów w partii. Przyznam, że się nie zetknąłem, ale też i nigdy tego jakoś szczególnie uważnie nie badałem.
Gdyby ktoś jeszcze potrzebował innych angielskich ekwiwalentów powiedzonek dotyczących polskiej polityki, podrzucam jeszcze „the war at the top” i „thick line philosophy”. Po wysłuchaniu różnych mądrych wykładów o syfiastości polskiego systemu politycznego oficjalnie wycofuję też moje poparcie dla idei JOW :-). To nie dla nas.
Największe wrażenie z tego co widziałem dotąd w Hameryce zrobiły na mnie nie wieżowce Manhattanu ani księżyc nad Bourbon Street, ale kartka, którą znalazłem w torbie rozpakowując się w Nowym Jorku. Kartka informowała mnie, że Transportation Security Administration przetrząsnęła moją torbę w poszukiwaniu zakazanych przedmiotów. Urocze. Gdybym wiedział, to bym chociaż umieścił brudne gacie i przepocone onuce w osobnej torebce.
Obserwuj RSS dla wpisu.