Niebawem blog zacznie pracować na ćwierć gwizdka (w podróż wyruszam oczywiście z laptopem, ale proszę już nie liczyć na tradycyjne tempo pisania notek). Muszę nadrobić najważniejszą zaległość, czyli Obiecaną Notkę O Loganie.
Notka tak naprawdę dotyczyć będzie pojęcia Total Cost Of Ownership, które wciąż stanowi w Bolandzie egzotykę. Koszt danego urządzenia lub programu komputerowego u nas najczęściej utożsamiany jest z kosztem samego zakupu – kwestię taką jak serwis, a już zwłaszcza pośrednie skutki awarii, odruchowo wyceniamy na zero.
Kiedyś, kiedy jeszcze byłem redaktorem w kulturze, czekałem na tekst od pewnego wybitnego intelektualisty (znanego tłumacza Foucault). Mail jakoś nie przychodził, ale w końcu zjawił się sam intelektualista z dyskietką w ręce tłumacząc się, że windowsy mu się znowu posypały, więc musiał przyjechać taksówką. „Właśnie dla unikania takich sytuacji używam Maka” – zauważyłem, na co usłyszałem „No tak, ale mnie nie stać”.
To jest właśnie bardzo polskie – stać kogoś na dojeżdżanie taksówką, bo posypał się tani komputer (czy tani samochód), ale nie stać na wyeliminowanie takich kryzysów w zarodku przez kupienie samochodu, który nie utkwi w zaspie albo komputera, który śmieje się z wirusów.
Dlatego właśnie przy założeniu, że jestem bardzo oszczędnym ojcem rodziny, który naprawdę regularnie potrzebuje samochodu jako woła roboczego (a nie jako przedłużacza, odmładzacza czy czegoś „na weekend na działkę”), kupiłbym Dacię Logan, śmiejąc się z wszystkich porad typu „facet, za te pieniądze mogłeś mieć pięcioletnie niebite BWM z Rajchu”.
Odpowiedzią są trzy litery – TCO. Jako oszczędny ojciec rodziny chciałbym taki samochód zajeździć aż do stanu totalnej strupieszałości. Pierwszy właściciel, regularnie dbając o wszystkie serwisowe terminy, spokojnie może osiągać ten stan przez jakieś 12 lat (jeżdżenie starszym wozem to już moim zdaniem hardkor choćby ze względu na przeterminowane poduszki) – podczas gdy „pięcioletnie niebite BMW z Rajchu” rozsypie się po trzech latach, a po roku wyjdzie na jaw, z jakiego słupa go odwinięto.
Brak bajerów typu elektrycznie opuszczane szyby to zaleta dla oszczędnego kierowcy, który chce to eksploatować przez wiele lat. W końcu te bajery zaczynają się przecież sypać i sprowadzaj potem na zamówienie siłownik do prawych tylnych drzwi dla tego konkretnego rocznika.
Gdy recenzent motoryzacyjny sarka na „niską kulturę pracy silnika”, to jednocześnie oznacza najczęściej większą odporność na syfiaste paliwo. Zatem, z punktu widzenia oszczędnego ojca z Bolandy – dajcie mi kurna tę niższą kulturę. Za to dajcie mi wyższy prześwit, bo drogi tu mamy syfiaste.
Logan ma wprawdzie prześwit o niższy od typowego SUV-a, ale za to w standardzie ma wzmocnioną osłonę chroniącą miskę olejową (Subaru za komplet osłon kasuje na trzy kafle z hakiem). Po niepewnej drodze wolałbym jechać z mniejszym prześwitem i osłonami, niż z większym, ale za to z miską, którą może rozpieprzyć byle kamień. Zakładając oczywiście, że jadę własnym samochodem a nie wypożyczonym do pisania recenzji.
Gdybym kiedykolwiek znalazł się więc w sytuacji oszczędnego ojca rodziny, który przy zakupie samochodu musi liczyć każdy grosz – kupiłbym Logana i na to samo namawiał przyjaciół. „Pięcioletnie niebite BMW” polecając za to linuksiarzom i kaczystom.
Obserwuj RSS dla wpisu.