Jak chyba większość czytelników, zanim przeczytałem książkę „Grossa”, zdążyłem już przeczytać wiele materiałów o tym, jak bardzo ta książka jest zła, zakłamana i niepotrzebna. Uroczo zachowała się „Rzeczpospolita” – zrobili „dyskusję” o tym, kto z jakiego powodu tę książkę chciałby potępić. Kliknijcie póki oni jeszcze się nie kapną, że ich to ośmiesza. Przypomina komunistyczne czasy, kiedy kilku publicystów dyskutowało o Reaganie i ostro się spierało między sobą o to, który bardziej go potępia.
Książka Grossa z pewnością była warta wydania. Do jej przeczytania miałem fałszywy obraz pogromu kieleckiego jako oderwanego epizodu, który spotkał się z powszechnym potępieniem. Praktycznie nic nie wiedziałem o poprzedzających go pogromach krakowskim i radomskim.
Jeszcze kiedy czytałem „Mausa” Spiegelmana, scena, w której ocalony z Holocaustu Żyd wraca do swojego rodzinnego miasteczka, żeby tam zlinczowali go Polacy obawiający się, że będą musieli zwracać zagrabiony majątek, wydawała mi się przegięta. Uznawałem ją za „licencia comixica”, takie metaforyczne przedstawienie strachu wzbudzonego przez pogrom kielecki aka oderwany epizod.
Jeśli jednak na ulicach uniwersyteckiego Krakowa oszalały tłum na wieść o rzekomym „mordzie rytualnym” wyłapywał przechodniów o żydowskim wyglądzie, to można sobie wyobrazić nastroje w małych miasteczkach. Gross opisuje relację pobitej krakowianki:
„W karetce pogotowia słyszałam uwagi sanitariusza i żołnierza eskortującego, którzy wyrażali się o nas jako o żydowskich ścierwach, którem muszą ratować, że nie powinni tego robić, żeśmy dzieci pomordowali, że trzeba nas wszystkich wystrzelać [w szpitalu] zjawił się żołnierz, który twierdził, że wszystkich po operacji zabierze do więzienia. Tenże bił jednego z poranionych Żydów czekających na operację. Trzymał nas pod odbezpieczonym karabinem i nie pozwolił napić się wody (…) jeden ze szpitalnych chorych uderzył mnie szczudłem. Kobiety, między innymi pielęgniarki, stały za drzwiami odgrażając się, że czekają na zakonczenie operacji, żeby nas rozszarpać”.
Takich relacji Gross przytacza wiele, tak przygnębiająco wiele, że ja naprawdę chciałbym, żeby argumenty prawicowych publicystów „Rzeczpospolitej” były bardziej przekonujące. Że Gross pominął inne źródła? A co te inne źródła wniosą do sprawy pogromów w Krakowie czy Kielcach – dowiem się może z nich, że tłum moich oszalałych rodaków nie rzucił się ochoczo do mordowania niewinnych ludzi?
Że pomija cierpienia Polaków? O martyrologii Polaków wyszedł już gazylion książek, z tego fafnaście w szkolnej lekturze. Wiedza o pogromie kieleckim była tymczasem długo czymś skrywanym, o czym człowiek dowiadywał się z innych źródeł, tak jak o Katyniu. Opis pogromu krakowskiego przeczytałem dopiero u Grossa.
Że pomija polskich Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata? No właśnie nie pomija. Książka zaczyna się od tego, że córka Sendlerowej prześladowana była za to, że jej matka wysługiwała się Żydom. Antonina Wyrzykowska, która pomogła uratować siedmioro Żydów z okolic Jedwabnego, została za to pobita przez miejscowych partyzantów tak, że nie miała „kawałka ciała, które by nie było sine. Krzyczeli: wy pachołki żydowskie, przechowaliście Żydów, a oni Jezusa ukrzyżowali”.
Sorki, nie będzie dowcipnej puenty.
Obserwuj RSS dla wpisu.