Mam niebywale ambiwalentny stosunek do Kultu. Do całej polskiej muzyki rockowej mam stosunek mniej więcej taki jak do peerelowskiej motoryzacji (po co w ogóle, skoro i tak nie mogli nigdy przebić oferty cywilizowanych krajów?). No ale pojedyncze kawałki Kultu, zwłaszcza te ironiczno-polityczno-krytyczne, po prostu uwielbiam. I tylko jak kolega Staszewski zabiera się za pisanie na serio o miłości, to Dżizas Haploid Krajst, co za szmira mu z tego wychodzi.
„Ten pociąg nie pojedzie jeśli ty w nim nie będziesz”. WTF? To są takie bełkotliwe myśli, które się człowiekowi wydają bardzo głębokie, jak ma mózg przytruty tetrahydrokanabinolem. Ale na trzeźwo widać, że to nie ma sensu, no chyba, że założymy, że poeta antycypował misję „Railgun” z „Return To Castle Wolfenstein: Enemy Territory” (rzeczywiście, pociąg na skrinie nie pojedzie, jeśli się nie wskoczy do kabinki).
Wiem oczywiście, że kawałki takie jak „Lewe Lewe Loff” też mają swoich fanów, ale na litość boską, Justin Timberlake też ma swoich fanów, a od jego głosiku wykręca mnie jeszcze bardziej. Podstawową zasadą bastard popu jednak jest to, że z dwóch syfów może wyjść arcydzieło, jak na przykład El Barto i Liamowi B ze zmieszania „Lewe Lewe Loff” z „What Comes Aroud” Timberlake’a.
Oba utwory świetnie pasują do siebie także w warstwie tekstowej. U Timberlake’a podmiot liryczny kogoś podobno bardzo kochał ale się rozstali, więc mściwym głosikiem życzy swojemu byłemu, żeby on też kiedyś tak cierpiał (piskliwość głosika jakoś mi sugeruje, że to był „on”). No przedszkole po prostu, „widziałam go z inną i się teraz pochlastam”.
Ale mashup jak zawsze bierze to w ironiczny nawias i z dwóch kiczów robi się wyrafinowany żart.
Obserwuj RSS dla wpisu.