Mmmm, święta – człowiek wreszcie może się uwolnić od nomadycznego grania w gry komputerowe na laptopie i oddać zabawie z własnymi dziećmi. Czyli grać na konsoli.
Kompletnie pochłonął nas „Guitar Hero”. Ludzie, ta gra rzondzi i wymiata. Oczywiście, jakiś typowy kloniarz, który ją sobie zajumał z torrenta i usiłuje w to grać „klawiaturą i myszką”, nigdy nie pozna radochy pizgnięcia solówki na imitacji Gibsona podłączonej do konsoli podłączonej do stereo w living roomie.
Czuję, że „Guitar Hero” zainspiruje mnie kiedyś do napisania głębokiego kulturoznawczego eseju, bo ta gra pokazuje muzykę rockową od strony, od której – czuję – jeszcze jej nie gryzłem piśmienniczo.
Większość kawałków w repertuarze „GH” miałoby u mnie w ajtjunsach najwyżej dwie, trzy gwiazdki – a i to zakładając, że w ogóle zaśmiecałbym sobie iPoda grupami Kansas czy Cheap Trick. A jednak „granie” ich podczas wirtualnego koncertu sprawia zaskakującą przyjemność, która przypomniała mi słowa Marka Piekarczyka z jakiegoś wywiadu, który czytałem w podstawówce (jejku, jak ja wtedy szałałem za TSA) – „muzyki rockowej nie da się słuchać w fotelu w bamboszach”.
W zasadzie się z Piekarczykiem nie zgadzam – słucham takiego rocka, który doskonale pasuje do miękkiego fotela (dajmy na to, Radiohead). No ale tym kawałkom, które występują w „Guitar Hero” niewątpliwie doskonale robi taka – choćby wirtualna – koncertowość.
Widownia jest animowana w sposób bardzo prymitywny – widać, że to klony kilku osób wykonujących identyczne ruchy. To częsty problem drugoplanowych postaci w grach komputerowych – skoro mają ten sam algorytm to i robią to samo. Takie zwalone AI prowadzi do niezamierzonego komizmu, jak balet wilków w „Tomb Raider: Anniversary”. W „Guitar Hero” to jednak jest jakby na miejscu – może sensem rockowego misterium jest zamienienie nas w NPC’s z ograniczonym AI, które łyknie nawet jakieś sziteksy „rocka stadionowego”?
Repertuar „Guitar Hero” jest bogaty, od jawnych parodii po rocka z poetyckim zadęciem. Pewne odmiany rocka w ewidentny sposób do konwencji tej gry jednak nie pasują, co wykorzystał kabaret „A Week Of Kindness” do skeczu o „hidden tracks” („Requiem – as made famous by Mozart”). Wspomniany Radiohead nie znalazł się zresztą w żadnej legalnej edycji „Guitar Hero” – chyba nie tylko z powodu praw autorskich? (odnotujmy tu jednak zjawisko undergroundowych hacków).
Gdzieś w tym wyborze piosenek, które pasują i nie pasują do „Guitar Hero”, kryje się jakiś Sekret Rocka. Co by na to powiedział Lester Bangs, poza przewidywalnym „cieszę się, że nie dożyłem”? Im jestem starszy, tym bardziej odpowiada mi jednak to, co o Sekrecie Rocka ma do powiedzenia Jack Black…
Obserwuj RSS dla wpisu.