Kocham język naszych nowych portalowych serwisów, bo ich autorzy nawet nie próbują się bawić w choćby symulowanie oddzielania informacji od komentarza, czego wymaga się od dziennikarzy papierowych. Każdy mędrek z popcornera, gamecornera czy technobloga uważa, że umie wydać wyrok w dowolnej rozprawie sądowej bez znajomości stanowiska stron, po prostu na podstawie Kodeksu Mędrków Internetowych, którego trzy punkty brzmią tak:
1. Patenty, trademarki i copyrighty są Iiiiiiiwil
2. Korporacje i ludzie bogaci są Iiiiiiiwil
3. Jakie „3”? Mędrek Internetowy to zjawisko jednobitowe, dla niego wszystko ma dwa stany, „iiiiiwil” i „uciskany przez iiiiiwil”.
Wyciągnięty na główną stronę portalu materiał o pozwie J.K. Rowling przeciwko autorowi leksykonu o Harrym Potterze doskonale pasuje do tego schematu. Że J.K. Rowling jest iiiiiwil, dowiadujemy się już na samym początku – autor (autorka?) o ksywce Kaj charakteryzuje bowiem pisarkę jako „miliarderkę”. Zarobiła na pisaniu książek? Powinni tego zabronić.
Kaj zasięgnął/zasięgnęła opinii agorowego prawnika, który powiedział mu/jej: „nie narusza praw autorskich utwór, który powstał pod wpływem inspiracji innym utworem. Jeżeli zatem "Leksykon" nie zawiera wyłącznie cytatów z książek o "Harrym Potterze" (…) to taka książka powinna być legalna.”
„Trudno dziwić się JK Rowling, że próbuje walczyć o rynek, szkoda tylko, że takimi metodami” – wyrokuje na tej podstawie Kaj, który/która już na sto procent wie, że sporne dzieło „nie zawiera wyłącznie cytatów”. Tylko kurna ciekawe skąd?
Rowling przed sądem przytoczyła przykłady haseł z leksykonu ewidentnie trywialnie zerżniętych z jej książek (hasło „Quidditch” to na przykład bezczelna zrzynka z jej „Quidditch przez wieki”), wyśmiała też stanowisko strony przeciwnej, jakoby ułożenie kalendarium czy poukładanie haseł alfabetycznie miało cechy autorskiego dzieła. W odróżnieniu od Kaj, ja nie zamierzam wydawać wyroku w tej sprawie – zapewne rzeczoznawcy będą teraz analizować resztę haseł, próbując oszacować stopień ich wtórności i oryginalności, i od tego będzie zależał wyrok (lub, co bardziej prawdopodobne, ugoda).
Wiem za to jedno: gdyby ktoś opublikował leksykon cytatów z „Gazety Wyborczej”, przy którym własna inwencja autora sprowadzałaby się tylko do ich przykrócenia oraz ułożenia alfabetycznie – dokładnie ten sam radca prawny cytowany przez Kaj(a) zadbałby, żeby wydawcę leksykonu obdarto ze skóry, poćwiartowano, and then really hurt. Ciekawe, czy Kaj dalej by wtedy się upierał(a) przy Kodeksie Internetowego Mędrka? Ja oczywiście poparłbym taki pozew, dokładnie tak samo jak rozumiem racje stojące za J.K. Rowling.
„Dziwne tylko, że autorka (…) tak często używa argumentu łamania jej prawa autorskiego, sama bowiem niejednokrotnie była oskarżana o wykorzystanie cudzych pomysłów” – pisze Kaj, powodując u mnie już ostateczny wymięk. Znaczy, co w tym dziwnego? Jeśli ktoś kiedyś wytoczył Ci idiotyczny proces, to Ty już nie masz prawa z niczym pójść do sądu? Stay tuned for the latest discoveries from the acclaimed Popcorner School of Law.
Obserwuj RSS dla wpisu.