Spośród różnych projektów, które chciałem uruchomić na swoim blogu (ale jakoś mi się nie zeszło), był cykl poświęcony public relations. A ponieważ mam wredny charakter, chciałem skupić się nad przypadkami pijarowych fakapów.
Najprostszym narzędziem PR w dzisiejszych czasach jest po prostu wysłanie maili dziennikarzom. Jest też chyba najskuteczniejszy – ja zawsze wolę odebrać maila niż telefon (pomijam tu oczywiście telefony typu „redaktorze, $BIGNUM za pozytywną recenzję” – te byłyby niebywale skuteczne, gdyby były).
A jednak (jak w anegdocie o Polaku i dwóch kulkach) nie ma rzeczy tak prostych, których się nie da zepsuć. Pijarzy uwielbiają wysyłać maile w postaci załączników do właściwego listu, w głębokim przekonaniu, że każdy dziennikarz z ciekawości kliknie na plik C:/RYPTCFIL.NME, żeby się dowiedzieć, co też tam mu pijarują. Plik to najczęściej wordowski DOC, ale pewien dystrybutor filmowy wysyła zaproszenia na pokazy prasowe jako plik Excela, bo pewnie tak mu najłatwiej ułożyć tabelkę.
To i tak pół biedy, bo kiedy dostaję zaproszenie na pokaz, to przeważnie wiem od kogo i na co. Najdziwniej się jednak robi, gdy w ten sposób ktoś próbuje wypijarować jakiś nowe zjawisko. Bezpośrednią inspiracją do poruszenia tematu pijarowych fakapów jest dla mnie właśnie taki przypadek: kampanii czegoś, co się ma nazywać „Międzynarodowy Dzień Zbliżeń”.
Pojęcia nie mam co to jest, ale od pewnego czasu dostaję (tak jak zapewne i inni dziennikarze) emaile usiłujące mnie tym zainteresować. Pracowitej pani pijar, która je codziennie rozsyła, ani razu nie przyszedł jednak do głowy banalny pomysł wpisania w treść maila, co to w ogóle jest za łodafaka, ten cały dzień zbliżenia. Żeby się dowiedzieć, musiałbym kliknąć na załączniki. Ale żeby mi się chciało klikać, to ja już muszę wiedzieć, po co. Wszystkie te maile kasuję więc bez czytania załączników. Jakoś wydaje mi się, że sprawy godne mojego zainteresowania będą po prostu mieć sprawniejszych pijarów.
Obserwuj RSS dla wpisu.