O ile mi wiadomo, psychogeografia nigdy nie wyszła poza artystyczną prowokację lewackich intelektualistów. Szkoda, bo przecież taka nauka naprawdę jest potrzebna. Według pomysłu Międzynarodówki Sytuacjonistycznej psychogeografia miała badać wpływ otoczenia na nastrój jednostki. Że taki wpływ w ogóle istnieje – co do tego chyba wszyscy się zgodzimy. Szczególnie interesujące jest jednak stawiane przez sytuacjonistów do dzisiaj pytanie: czy nie należy tego wpływu brać pod uwagę planując przynajmniej te pejzaże, na które człowiek ma wpływ, czyli pejzaż wielkomiejski?
Idea majowego rankingu od czapy zrodziła się z blogonotkowej dyskusji na temat współczesnej zabudowy berlińskiego Potsdamer Platz. Postanowiłem odnieść się do tego szerszym uzasadnieniem, dlaczego Berlin uważam za najbardziej dołujące psychogeograficznie miasto jakie znam.
Dla mojego pokolenia mur berliński był czymś fizycznie odczuwalnym nawet przez mieszkańców miast na innej półkuli. Występował w piosenkach śpiewanych w Jarocinie i puszczanych na dyskotekach, w filmach Wendersa i Scorsesego, nawet w przemówieniu Johna Fuckin Kennedy’ego.
Z bliska był jeszcze bardziej ponury, bo po obu stronach rozkwitała architektura świadomie zorientowana na zastraszanie strony przeciwnej. Wschodnioniemiecka wieża telewizyjna – widoczna z każdego miejsca w Berlinie Zachodnim – była przecież urbanistycznym bejzbolem, mającym codziennie przypominać zachodnim berlińczykom co ich czeka, kiedy Amerykanie ich za coś wreszcie przehandlują. Koszmarne paskudztwo, które tuż przy murze postawił w 1966 Axel Springer, było z kolei odpowiednikime faka pokazanego wschodnim berlińczykom przez zachodnią korporację – „my się was nie boimy i mamy mercedesy zamiast trabantów, ha ha”.
Po upadku muru Berlin został więc z centrum wypełnionym przez strefę śmierci, po obu stronach której stoją budynki grożące berlińczykom piąchą i pokazujące im faka. Zamiast dawnego centrum oba miasta wytworzyły jego chore namiastki (okolice dworca Zoo i okolice Alexanderplatz).
Zamiast wypełnić dawną strefę śmierci czymś miłym i bliskim człowiekowi, w miejscu zburzonego muru gdzieniegdzie zostawiono postapokaliptyczne łejstlendsy, a gdzie indziej alienującą architekturę nowoczesną. Nie przeczę, że ma ona swoich zwolenników, ale przecież dzisiaj w Centrum Sony można by powtórzyć dołującą scenę z „Nieba nad Berlinem”, z zagubionym człowiekiem szukającym placu Poczdamskiego, który gdzieś tu przecież był…
Deprecha, którą David Bowie złapał w Warszawie, świetnie pokazuje psychogeograficzne działanie okolic Dworca Gdańskiego. Mur berliński częściowo odwoływał się do naturalnie alienujących elementów wielkiego miasta, jak linia kolejowa czy rzeka. Podobnie jest z obwodową linią kolejową, którą władze carskie od początku projektowały jako element fortyfikacji. Dlatego do dzisiaj można ją przekroczyć, jak mur berliński, tylko w nielicznych miejscach – Checkpoint Babka, Weichselstrasse, Danziger Bhf.
W czasie okupacji wyznaczała północną granicę warszawskiego getta, którego mieszkańcy opuszczali ją właśnie tą linią via Umschlagplatz. Po wojnie komunistyczne władze też pozwoliły, żeby ta straszliwa rana wypełniała się gangreną alienującej architektury, również pozostawiając postapokaliptyczne łejstlendsy, które w kapitalizmie wypełniły z kolei centra handlowe, luksusowe hotele i pokazujące faka wieżowce. Stąd drugie miejsce rankingu.
Trzecie miejse przyznaję Los Angeles, miastu podzielonemu na miriadę nienawidzących się gett, fortyfikujących się na naturalnie alienujących autostradach. Doła tutaj łapię zawsze i nie da się tego tłumaczyć tylko jetlagiem, bo San Franciszko jest w tej samej strefie czasowej, a czuję się tam świetnie.
Jako honorejbl menszynsy wymienię dwa miasta, w których nigdy nie byłem: Tokio, depresyjne działanie którego przepięknie pokazane jest w „Lost in Translation”, oraz Katowice, bo streszczałem swój pomysł na ranking jednemu Anglikowi, który z kolei powiedział, że to jego numer jeden w tej kategorii. Sam GOP omijam zawsze albo S1 albo A4, ale to już chyba coś sugeruje w temacie depresyjności Katowic.
Obserwuj RSS dla wpisu.