Najbardziej nie lubię Warszawy za jej wieczną tymczasowość. Tu nie można się nigdy przyzwyczaić do ulubionego kina, ulubionej knajpy czy ulubionej księgarni, bo za miesiąc tam już będzie co innego. Niniejsza blogonotka będzie chwilą żałoby i zadumy za restauracją „Louisiana” w centrum handlowym Arkadia, którą lubiłem, do której niestety zdążyłem się przyzwyczaić – i zonk.
Jeszcze nawet działa jej strona internetowa (ostatnia aktualizacja 2007-06-24, he he). W sieci można znaleźć ślady tego, jak ludzie sobie ten lokal nawzajem polecają (nawet na grupie sf-f: i wbrew pozorom to nie ja). Był tam zawsze tłok, w chwilach szczytu obiadowego dobrze było zarezerwować stolik z wyprzedzeniem. Zapewne wiązało się to z bardzo przyzwoitym stosunkiem cena/jakość, dzięki któremu rachunek za pięć osób nie groził tam koniecznością reanimacji.
Teraz jest tam coś z pretensjonalną obcą nazwą, której nie chciało mi się zapamiętywać – w każdym razie, mimo szczytu obiadowego, cała sala była kompletnie pusta. Dania wyglądają ładnie na zdjęciach w menu, ale wszystko jest gdzieś tak dwa razy droższe.
Kiedyś w ramach uprawiania turystyki od czapy postawnowiłem w podróży przez Niemcy kierować się wydawnictwem Conti-Atlas z 1938 roku – nie tylko jako mapą drogową, ale także jako źródłem informacji o gastronomii i noclegach. Zmotoryzowanemu kierowcy atlas proponował podrożującemu w stronę Alp dzisiejszą autostradą numer 9 hotel w miejscowości Bayreuth, kuszący zmotoryzowanych możliwością zamknięciu samochodu na noc w „autoboksie”. Hotel był w tym samym miejscu, nazywał się tak samo i nadal oferował tę nieco już staroświecką usługę, z której oczywiście skorzystałem – a potem, nadal kierując się tym przewodnikiem, zjadłem kolację w polecanej w nim restauracji.
Wydaje mi się, że w tym kraju zawsze będzie syf, póki będzie tak, że przewodnik sprzed pięciu lat staje się już kompletnie nieaktualny (nie mówiąc już o przewodniku z 1938).
Obserwuj RSS dla wpisu.