Zanim przejdę do Maleszki, kilka słów o samym filmie – absolutna rewela, kto nie oglądał, niech to jakoś nadrobi. Świetnie to jest zrobione od strony czysto technicznej – film przejdzie do historii polskiego dokumentu, jeśli nie zaliczy nagród na międzynarodowych festiwalach, to będzie już tylko dowód na to, że macki Układu sięgają i tam.
Co do samego Maleszki, to oczywiście dla bywalców gmachu na Czerskiej było zobaczenie go od innej strony. Przyzwyczailiśmy się do tego, że od 2001 widzimy go jako przemykającego gdzieś boczkiem zgarbionego człowieczka, tyleż rozpaczliwie co bezskutecznie usiłującego złapać kontakt wzrokowy z kimś, kto mu powie „cześć” – a tu w filmie pokazuje się jako wielkie panisko, promieniujące ewidentną dumą z tego, że się kiedyś było tak wielkim agentem, że jeszcze teraz o tym filmy robią.
Pewnie tak właśnie autorki filmu znalazły odpowiedź na swoje „doskonałe pytanie” – prawdziwą motywacją dla Maleszki zawsze było pragnienie bycia Kimś Ważnym. To pragnienie było (i jest) dla niego silniejszą motywacją nie tylko od sumienia, ale nawet od pospolitego instynktu samozachowawczego.
Po jaką cholerę w ogóle na początku lat 90. pchał się do „Gazety Krakowskiej”? W swojej dziwacznej bezkulpowej spowiedzi „Byłem Ketmanem”, pisał: „Przekonało mnie dwóch ludzi, których autorytet bardzo wysoko sobie cenię, a którzy podnieśli raban: "Przez takich jak ty ta gazeta zostanie w ręku komuny"”. No ekstra, ale co go przekonało, żeby się w 1994 roku przenieść do „Wyborczej”? Przecież już musiał wtedy wiedzieć, że jego dekonspiracja jest kwestią najbliższych lat, a dopóki zostanie zdekonspirowany tylko jako wicenaczelny „Gazecie Krakowskiej”, to cała sprawa będzie najwyżej sensacją dla Krakówka, dla reszty Polski to będzie coś równie ekscytującego, jak spór o agenta „Monikę”. Za to przyjeżdżając do „Wyborczej” gwarantował sobie maksymalne nagłośnienie afery.
Po kiego grzyba? Pewnie po tego samego, dla którego tak się puszy w tym filmie: absurdalnie rozdętej hetero- i autodestrukcyjnej pychy.
Oczywiście, skromną pociechą w tej ponurej aferze jest możliwość śledzenia tekstów prawicowych psycholi, którym zawaliły się dotychczasowe teorie spiskowe („zarabiający krocie członek ścisłego kierownictwa” etc.). Nowe teorie, właśnie rodzące się na poczekaniu w Psychiatryku, są jednak tak odjechane, że nawet sam Kataryn miał jakiś moment refleksji pisząc: „Żenujące, że po obejrzeniu świetnego filmu, który każda telewizja powinna chcieć kupić my się zastanawiamy w co gra ta, która kupiła. To świadczy o chorobie naszych mediów”.
Moim zdaniem, to świadczy o chorobie waszych czaszeczek, ale oczywiście nie chcę psuć zabawy. Wam ani sobie.
Obserwuj RSS dla wpisu.