Pierwszy raz od niepamiętnych czasów poszedłem na demonstrację polityczną. Nie wiem dlaczego akurat sprawa Agaty wkurzyła mnie bardziej od poprzednich ekscesów Ciemnogrodu, chociaż oczywiście było ich dużo i można się spierać co do tego, który był bardziej obleśny. Tutaj chyba najobrzydliwsze jest dla mnie to, że czarna tyrania – jak każda tyrania warta tego określenia – nie szanuje już nawet tych praw, które sama teoretycznie stanowi.
Ustawa aborcyjna, którą politycy Unii Wolności nazywali „kompromisową” (za co plwać na nich będę na swym blogu z pewną regularnością), już i tak przewiduje jedynie trzy wyjątki, które kwestionować mógłby już tylko człowiek podły (zagrożenie życia lub zdrowia, zwyrodnienie płodu, przestępstwo). Te wyjątki też są oszustwem, bo gdy ktoś próbuje skorzystać z przysługującego mu prawa okazuje się, że czarni jak zwykle kłamali i nie zamierzają się trzymać zasad, na które się zgodzili. Se pan pogratuluj, panie Kuczyński, żeś pan taki kompromis zawarł, że ho ho, Chamberlain w zaświatach jest z pana dumny.
Jadąc na pikietę, spodziewałem się przede wszystkim prawicowej kontr-pikiety. Nawet zastanawiałem się, czy nie przydarzy mi się jakieś straszliwe fopa i nie stanę po niewłaściwej stronie z braku doświadczenia („przepraszam, czy to jest strona pro-choice?”). Prawica jednak jakoś nie dojechała, z dużym opóźnieniem pokazało się trzech chuderlawych chłopaczków z transparentem „Młodzież Weszpolska”, którzy skandowali „Tu jest Polska, nie Holandia”, z czym akurat wszyscy zebrani się zgodzili. Niestety zdjęcie przedstawia głównie plecy fotoreporterów, zza których młodej prawicy nie udało się wystawać.
Obserwuj RSS dla wpisu.