Jest taka żelazna prawidłowość: ilekroć poruszy się temat zakazu kar cielesnych, musi się w Polsce pojawić ktoś, kto nam ogłosi, że skutki będą równie opłakane jak na Zachodzie, gdzie już odchodzą od wychowania bezstresowego, bo przez ślepe uleganie tej doktryny wychowali tam całe „pokolenie mające problemy w komunikacji międzyludzkiej, Ci bezstresowo, bez kar cielesnych wychowani ludzie nie potrafią się z sobą kontaktować (…) to bezstresowe wychowanie złamało tym ludziom kręgosłup”, jak to ujął jakiś gościu zabłąkany na moim blogu.
Gościu twierdził, że podobno gdzieś na Zachodzie spotkał jakiegoś zwolennika wychowania bezstresowego. Ma szczęście, bo ja się z tym nigdy nie zetknąłem. Gdy wpisać do gugla „wychowanie bezstresowe”, znajdziemy wyłącznie wypowiedzi przeciwników.
Na pierwszym miejscu znajdziecie tekst „Wychowanie bezstresowe – ślepa uliczka nowoczesności”. „Chciałabym przyjrzeć się bliżej tzw. wychowaniu bezstresowemu” – pisze autorka, ale nie zaspokaja swej chęci, bo już w następnym akapicie leci tak: „Jak piszą pracownicy naukowi UAM w Poznaniu: Stres pełni funkcję stymulującą”.
Choć autorka twierdzi, że to zjawisko jest bardzo rozpowszechnione, nie próbuje nawet przytoczyć stanowiska żadnego jego zwolennika. Wystarcza jej sama miażdżąca krytyka. No sorasy, ale to jest styl publicystyki „Trybuny Ludu” – „Chciałabym przyjrzeć się bliżej tzw. chrześcijaństwu. Jak pisał Lenin, chrześcijaństwo jest gupie i ma fszy na pempku”.
Inne kwiatki wyskakujące z gugla to pytanie z Interii „czy wychowanie bezstresowe jest tak dobre, jak o nim mówią”? (KTO, NA LITOŚĆ BOSKĄ? – przyp WO), na co oczywiście padają odpowiedzi, że „absolutnie nie; na zachodzie już takie metody im bokiem wychodzą”, plus oczywiście znowu ta sama stara legenda miejska, sprzedana jak zwykle jako „Oto zdarzenie autentyczne:”. Na naszym portalu z kolei jakiś świr na pytanie o zakaz kar cielesnych od razu wyskakuje ze stanowczym „Wychowanie bezstresowe juz przerabialismy” (ALE KTO JE PRZERABIAŁ, KIEDY I GDZIE?).
Może to dlatego, że wychowanie bezstresowe modne było tylko na Zachodzie, gdzie doprowadziło do tak negatywnych zjawisk, jak pitna woda w kranie, gęsta sieć autostrad, długowieczność i niska przestępczość? Tam wreszcie znajdziemy mitycznych zwolenników tego zjawiska?
Jeśli jednak spróbować wpisać „stress-free upbringing”, pierwsze co wylatuje, to tygodnik Warsaw Voice, gdzie znowu oczywiście znajdziemy tradycyjne pleple o tym, jakie to jest szkodliwe. Następny odnośnik z gugla odnosi już hodowli krów rasy Angus (mmm, befsztyk…). Najwyraźniej poza Bolandą to pojęcie nie jest znane.
Inżynier Mruwnica sugerował, że po zachodniemu to zjawisko może się nazywać „leseferyzm”, ale „laissez faire upbringing” też daje nam wyłącznie przeciwników, niezbyt już zresztą licznych. Z kontekstu wynika, że ironiczno-pejoratywnie określa się tak nie tyle jakąś doktrynę (mającą zwolenników, publikacje, środowisko etc.) co jej brak.
Wyłania się z tego taka konkluzja: nie ma ani takiej doktryny ani takich „całych pokoleń” wychowanych zgodnie z nią. To tylko kolejny mit polskiej prawicy, razem z „zakazem mówienia tata i mama”. I jeśli w dyskusji o karach cielesnych ktoś z Wami użyje tego argumentu, powiedzcie mu, stresowo i po staropolsku, że jest głupi.
Obserwuj RSS dla wpisu.