Zainspirowany dyskusją pod poprzednią notką, chciałem poświęcić kilka słów fikcyjnemu autorowi przewodników turystycznych, niejakiemu Philippe Miseree. To jeden z rzekomych autorów pracujących dla „wydawnictwa” Jetlag Travel, które wydało „przewodniki” po fikcyjnych państwach: Molvanii, Phaic Tan i San Sombrero. Ich rzeczywistymi autorami są trzej australijczycy, Rob Stitch, Tom Gleisner i Santo Cilauro. Ukrywają się jednak za rzekomym sztabem specjalistów, wśród których moim ulubieńcem jest Jonathan Quibble, „self-confessed conoisseur, bon vivant and user excessif of the French language”.
Z tej grupy jednak to właśnie Philippe Miseree zaczął żyć własnym życiem. Wyguglalem dwa przykłady blogoflejmów, w których ktoś komuś zarzuca bycie Philippem. Guardian zaś recenzję z „Molvanii” opublikował w formie fikcyjnego reportażu z podróży w towarzystwie Philippa.
Podróżowanie w stypu Miseree zakłada celowe wyszukiwanie nieszczęść, przeciwieństw i utrudnień. „Jeśli nie zostałeś obrabowany, nie przeżyłeś prawdziwej podróży” – brzmi jego motto. Miseree odwiedził ostatnio każde państwo świata by stwierdzić, że „nie jest już tam nawet w połowie tak dobrze, jak w latach 70.”.
Dla Miseree jednak naczelna zasada to: im gorzej tym lepiej. San Sombrero jego zdaniem zeszło na psy od kiedy otwarto tam pierwszy hotel mający aż dwie gwiazdki. Miseree trzyma się z dala od takich luksusów („You’ve got to laugh at the sight of tourists shacked up in overpriced, sterile, Western-style hotels. If you really want to experience the true Molvania, you should be homeless. I once spent two weeks on a park bench in Dzrebo covered in cardboard. It’s a holiday I’ll never forget!”).
Popularność Phlippa Miseree bierze się stąd, że każdy z nas zna kogoś takiego. Ten dzielny podróżnik przychodzi na myśl, gdy słucham opowieści Jacka Hugo-Badera o jego chińsko-rosyjskich przygodach. Albo czytam relację Airborella z wycieczki Vatra Dornei – Piatra Neamt. Albo opowieść Hoolighana o tym, jak Jankowi Rudzińskiemu urwało się koło. Albo… wspominam własną młodość? Każdy z nas ma swojego wewnętrznego Philippa Miseree, nawet Jonathan Quibble…
Obserwuj RSS dla wpisu.