Batman to Żyd!


W końcu tej książki nie kupiłem, ale przekartkowałem ją w nowojorskiej księgarni na tyle uważnie, że pozwolę sobie streścić główne tezy. Jej autor – nowojorski rabin – zwrócił uwagę na to, że klasyczni twórcy komiksów o superbohaterach byli amerykańskimi Żydami z jednym, najwyżej dwoma pokoleniami doświadczenia asymilacyjnego. Albo zachowali swoje żydowskie nazwiska (jak Will Eisner czy Jerry Siegel i Joe Shuster), albo używali łagodnie zangielszczonych pseudonimów (Robert Kahn – Bob Kane, Stanley Lieber – Stan Lee, Jacob Kurtzberg – Jack Kirby).
Co z tego wynika w praktyce, poza oczywiście tym, że żaden prawdziwy Polak-katolik z forum Frondy i Psychiatryka24 nie powinien czytać komiksów? Zdaniem rebe Weinsteina, bardzo dużo. Twórcy tych komiksów funkcjonowali w sytuacji, w której na codzień poruszali się po Manhattanie w garniturze i pod krawatem, w tłumie mniej więcej identycznie wyglądających przechodniów. Ale gdzieś tam w Newark czy na Brooklynie mieszkali ich rodzice, ciotki i babcie, nazywający ich innymi imionami, często posługujący się innym językiem, wymagający zakładania na imprezach rodzinnych specjalnych czapeczek albo i może płaszczyków. Kluczowym momentem dla przekształcenia się komiksu z pulpowej tandety w sztukę amitnych Powieści Graficznych było zresztą przejście Willa Eisnera na komiksową emeryturę z zamiarem opisywania właśnie świata jego babć i ciotek.
Co więcej: wychowanie religijne chrześcijan polega na zanudzaniu dzieci opowieściami o tym, jak to Chrystus rzucił jakąś mętną anegdotę i do dzisiaj nie wiadomo, o co mu kurna chodziło – a tymczasem wychowanie religijne Żydów to zawsze były pełne seksu i przemocy opowieści o superbohaterach, co to całe armie powalali przy pomocy nadprzyrodzonej siły (nie mówiąc już o patriarchach ryćkających jedną po drugiej swoje niewolnice).
Niektóre tezy Weinsteina w tej książce wydawały mi się już naciągane – gdy na przykład objaśniał Fantastyczną Czwórkę symboliką liczby cztery w judaizmie. Gdyby w ogóle istniała jakaś liczba nie mająca głębokiej symboliki w judaizmie, to już samo w sobie nadawałoby jej głębokie symboliczne znaczenie jako The Only Goyim Number. Dlatego w końcu pożałowałem na nią kasy. Ale zasadnicza teza, że takie podwójne życie, w którym ma się inne imię na użytek rodziny i inne na użytek miejskiej codzienności, w którym na rodzinne uroczystości zakłada się specjalny strój, a do tego od dziecka słuchało się opowieści o starotestamentowych herosach z nadludzką siłą – mogło kogoś zainspirować do stworzenia postaci Batmana, Supermana czy Spider-Mana, wydaje mi się jednak całkiem sensowna.

Opublikowano wPop
Obserwuj RSS dla wpisu.

Skomentuj

9 komentarzy

  1. ” może dałoby się namówić firmęna sypnięcie groszem na wycieczkę).”

    Dziękuję za tipa! (długi, ponury śmiech)

  2. @WO
    „Ale zasadnicza teza, że takie podwójne życie, w którym ma się inne imię na użytek rodziny i inne na użytek miejskiej codzienności, w którym na rodzinne uroczystości zakłada się specjalny strój, a do tego od dziecka słuchało się opowieści o starotestamentowych herosach z nadludzką siłą – mogło kogoś zainspirować do stworzenia postaci Batmana, Supermana czy Spider-Mana, wydaje mi się jednak całkiem sensowna.”

    Teza stawiana w różnych wersjach – choć osobiście nie przesadzałbym z wyciąganiem zbyt dalekich wniosków bez oparcia w konkretnych materiałach z epoki (korespondencji, wspomnieniach). Wydaje mi się, że tej żydowskości w superbohaterach jest akurat tyle co słowiańskości w Wiedźminie lub w Thorgalu, czyli ciut-ciut. Owszem, Kal-El (rodzime imię Supermena) jest czytelnym nawiązaniem do biblijnego Izra-ela/ Samu-ela, ale już kabalistyczny rodowód kryptonitu, bądź też widzenie w Clarku Kencie inkarnacji mesjasza czy golema – to chyba nieuprawnione interpretacje.

    Jednakże, skoro już się bawimy: który z superbohaterów stworzonych przez żydowskiego autora o spolszczonym pseudonimie ożywia, a następnie niszczy lalkę-golema, zaś sam, złamawszy siedem tajemnic i ofiarowawszy się dla swojego ludu, okazuje się zmartwychwstałym mesjaszem? Laur Komcionauty czeka!

  3. Po tym tekście odpowiedź jest łatwa. Hmm, chyba że nie tak do końca.
    uggcf://jjj.qjhgltbqavx.pbz/neglxhy/8378-cnzvrp-nybwmrtb.ugzy?cevag=1

  4. Tak, to Pan Kleks – drugi Laur Komcionauty przypada ex aequo WO (w roli komcionauty właśnie) i s.trabalskiemu.

    Historia Kleksa i Brzechwy pokazuje dobrze, jak wątpliwe są te „odkrywcze” odczytania literatury po latach (prezentowane jako ujawnienie „skrywanych” intencji autora, nie jako własna inwencja interpretującego). Kleks jest dobrze napisany, stworzony po angielsku stałby obok klasyków w rodzaju „Mary Poppins” Pameli Travers. Jednak nie jest on żadną reminiscencją kabały czy rabinicznych legend. Brzechwa, przed wojną autor kabaretowy, wywodził się z tradycji estradowej, dziś powiedzielibyśmy: stand-upowej (podobnie zresztą jak Travers). O kabale i w ogóle Żydach w swoich utworach nie wspominał (wątpliwe by w ogóle dobrze znał tę tradycję). Debiutował piosenkami śpiewanymi przez młodziutką Ordonównę w oficerskim kinie-kabarecie w Lublinie, w przeddzień wojny bolszewickiej. Jego późniejsze utwory pisane dla dorosłych rozgrywały się w świecie romansujących miejskich elit, a te pisane dla dzieci – w zasadzie również („Do biedronki przyszedł żuk, W okieneczko puk-puk-puk…”). Wojnę przeżył w takiej właśnie romansującej bańce – przez większość okupacji zajmowało go odbicie pięknej żony pewnemu fryzjerowi (golarzowi…) i pisanie „Kleksa” właśnie. W książce tej pojawia się wątek upadku kraju, któremu nie pomogli sojusznicy (historia księcia Mateusza), jednak trudno byłoby się w niej dopatrzyć wzmianek o żydowskiej tradycji i zagładzie – bazuje ona raczej na wątkach przedwojennej literatury młodzieżowej. A postać Kleksa to – w świetle wspomnień ilustratora książki, Marcina Szancera – literackie wspomnienie o Francu Fiszerze, legendarnym przedwojennym bon-wiwancie i patronie życia kabaretowego. Rzut oka na portret Fiszera pędzla Nagórskiego rozwiewa wątpliwości: [1]

    [1] https://www.eostroleka.pl/luba/dane/pliki/obrazy/2011/franc_fiszer.jpg

  5. Cholerka, przegapiłem konkurs. A wiedziałbym!

    Jeśli idzie o Brzechwę, to zawsze polecam „Brzechwa nie dla dzieci” Urbanka. A co do Fiszera, to „Na rogu świata i nieskończoności” Lotha.

    A ten obraz w [1] to Juliusz Nagórski (1887-1944)?

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.