„Boże pozwól bym potrafił, gdy ojczyzna mnie zawoła, zamiast piersi wypiąć dupę, bo ta nafta nie jest moja”. Balladę Kelusa o Jacku Staszelisie usłyszałem po raz pierwszy około roku 1983 od faceta, który był instruktorem harcerskim, a ponadto miał prawdziwe ZX Spectrum. Gdy dzisiaj usiłuję sobie wyobrazić faceta, który (a) wabi do siebie nastoletnich chłopców obiecując im grę na komputerze state-of-the-art, (b) śpiewa im piosenki akompaniując sobie gitarą, (c) jest instruktorem harcerskim, wszystkie lampki mi zaczynają migotać na rodzicielskim detektorze podejrzanych osobników. Ale to były, well, inne czasy. O czym najlepiej świadczy szybki gugiel w poszukiwaniu mego idola czasów nastoletnich – jest teraz przestawicielem handlowym pewnej firmy ubezpieczeniowej. Trzymaj się Tomczy, mam nadzieję, że tu też odniesiesz sukces.
Służba wojskowa była czymś, co nad każdym młodym człowiekiem z czasów PRL wisiało jak miecz Damoklesa. Nasze dzieci będą miało kłopot ze zgrokowaniem tego, że zgodnie z prawem każdego mężczyznę mogli bez żadnego sądowego wyroku skazać na coś będącego ekwiwalentem surowego więzienia.
Miałem kategorię A1 (dostawał ją chyba każdy, kto nie miał amputowanej kończyny ani raka w fazie terminalnej – czy ja wyglądam na kogoś nadającego się na żołnierza?), więc moją jedyną nadzieją na ucieczkę od tego wszystkiego była, well, ucieczka od tego wszystkiego. Na szczęście zanim skończyłem studia, zawalił się komunizm, a moja ukochana ojczyzna zaczęła wreszcie liczyć zyski i straty w księgowych tabelkach. Komuś wtedy po raz pierwszy musiało przyjść do głowy, że podatki zostawione w skarbie państwa przez młodego absolwenta spokojnie wystarczą do wynajęcia dziesięciu bezmyślnych trepów gotowych na rozkaz „przepierdolić te wioski”. Znudzony koleś z WKU wbił mi stempel przeniesienia do rezerwy.
Moi synowie przyszli na świat jeszcze w latach 90., a więc teoretycznie ten miecz Damoklesa nad nimi wisiał. Obiecywałem sobie tedy, że zrobię wszystko – w ostateczności po prostu kupię stempel znudzonego kolesia z WKU – żeby ich przed wojskiem uchronić. Na szczęście od roku 2009 dla wszystkich to już będzie kwestia indywidualnego wyboru.
Jak to się stało, że Kelus w roku 1975 napisał balladę tak dokładnie antycypującą misje wojskowe, do których właśnie dzisiaj wysyłani są żołnierze z orzełkiem na czapeczce? 33 lata temu to nie było jeszcze takie oczywiste, że polscy żołnierze będą ginąć za ropę Enrona i Halliburtona?
Kelus twierdził, że nafta w balladzie o Staszelisie wzięła mu się z literackiego nawiązania do pacyfistycznego wiersza Tuwima „Do prostego człowieka” z 1929 – wynikałoby z tego, że to właśnie Tuwim był jedynym porządnym wieszczem, który naprawdę wiedział, co będzie z Polską za lat dwieście. Dziwnym nie jest.
Chwała tym politykom, którzy wreszcie zrywają z wojskowym niewolnictwem – hańba tym, którzy coś bredzą o „służbie wojskowej kształtującej charakter”.
Obserwuj RSS dla wpisu.