Spośród fascynujących mnie politycznych szajb polskiej blogosfery, najzabawniejsza wydaje mi się skłonność autorów blogów do podkreślania, że są oni Bojownikami o Wolność. Podtytuły w stylu „w stronę wolności”, „blog wolnościowy” albo po prostu „liberte” można spotkać pod bardzo różnymi blogami, których autorzy w imię wolności walczą o mnóstwo różnych spraw, najczęściej chcąc zresztą zabronić parad gejowskich albo narzucić wszystkim oprogramowanie o kiepskim interfejsie, słowem – ograniczyć czyjąś wolność.
Nie ma wolności bez ograniczania wolności – tę myśl wyraziłem już u zarania swojej blogodziałalności. Moja wolność do spokojnego wypicia piwka tam, gdzie mam na to ochotę, wymaga ograniczenia wolności śmierdzieli palących papierosy w pomieszczeniach zamkniętych. Określenie kogoś jako „zwolennika wolności” nie ma sensu, bo każdy jest „zwolennikiem wolności” – rozmowa zaczyna się ciekawa dopiero gdy sprecyzujemy, jaką wolność ktoś chce ograniczać a jaką pielęgnować.
„Zwolennik wolności” to jak „zwolennik jedzenia”. Owszem, istnieją także przeciwnicy „jedzenia w ogóle”, ale to tu i teraz nieistotny margines, podobnie jak „przeciwnicy wolności”. Od nazisty przez liberała aż po anarchokomunistę każdy uważa, że jest zwolennikiem wolności (tej prawdziwej, ofkors, w odróżnieniu od tych nieprawdziwych, których zwolennikami są inni).
To może tłumaczyć powody, dla których w moim pokoleniu dokonała się swoista selekcja negatywna wśród liberałów. Liberalizm był wielkim intelektualnym odkryciem pokolenia naszych rodziców, no bo gdy oni, ho ho, odkrywali Poppera i Berlina w pomroczności PRL, to było rzeczywiście jakby nagle natrafić na pisma zwolenników jedzenia w państwie głoszącym oficjalny breatharianizm.
Ale po 1989 roku jeśli ktoś naprawdę wszystko, co ma do powiedzenia to tylko to, że tak w ogóle jest za jedzeniem i nie umie się nawet zdecydować, czy chodzi o opłatek skropiony wodą święconą, o prawdziwie polskiego schabowego z kapustą, o anarchistyczne duszone psylocybki czy o queer postmodern fusion cuisine – no to ma do powiedzenia tyle, co jakiś korwinista albo działacz dawnego Kongresu Liberalno-Demokratycznego.
Obserwuj RSS dla wpisu.