Inne gorące tematy nie pozwalały mi napisać więcej o konferencji o obiachu, na której byłem w zeszłym tygodniu. Mam swoją prywatną teorię dotyczącą tego pojęcia, lekko zatrącającą o psychologię ewolucyjną. Od razu wyjaśnię, że traktuję tę dziedzinę wiedzy (?) podobnie jak memetykę – uważam, że w mocnej wersji jest to szarlataneria, natomiast lubię ją w wersji generatora mętnych lecz zabawnych metafor do pisania felietonów, takich jak hipoteza sawanny.
Nawiązując do niej Tomasz Szlendak mówił, że za obciachowe uważamy to, co odwołuje się do naszego genetycznie wbudowanego wyobrażenia o idealnym środowisku do prokreacji (wliczając w to idealnego partnera). Kultura nakazuje nam się wstydzić atawistycznych składników naszego gustu – to im podoba się przysłowiowy „jeleń na rykowisku” (bo to wizja pożywienia na sawannie).
Ciekawie z tym korespondowała prezentacja Jacka Wasilewskiego o języku obciachu inspirowana internetowymi serwisami o modzie. Wyłaniał się z niej obraz obciachu jako sandwicza obejmującego normę (nie-obciach) od góry i od dołu. Obciachowym można być przez niespełnianie normy, ale także i przez efekt „przelansowania”, stąd lubiane i przeze mnie blogi obśmiewające „dziunie” i „ciacha” na „Naszej klasie” i te wszystkie desperackie próby podlansowania się zdjęciami „na wycieczce w Hurghadzie” albo na tle stjuningowanego Opla Kadetta.
Uważam więc, że pojęcie „obciachu” wiąże się z ową sawanną utraconą. Dopóki na niej żyliśmy, nasze kryteria oceny erotycznej atrakcyjności sprowadzały się po prostu do oceny trzecio- i czwartorzędowych cech płciowych. Jako ludzie cywilizowani uzupełniliśmy seks (definiowany przez biologię) o gender (definiowany przez konwencję społeczną) i skazaliśmy się na problemy o których kiedyś pisałem w „Obciachach”.
Na konferencji brakowało mi punktu widzenia queer theory, która wydaje mi się akurat szczególnie użyteczna przy analizowaniu obciachu. A przecież i tak pojawiła się pośrednio, w spiczu Przemysława Czaplińskiego, który zauważył, że Michał Witkowski jest jedynym polskim pisarzem swobodnie poruszającym się po wszystkich wymiarach polskiego obciachu.
Cross-dressing polega przecież nie tylko na imitowaniu innej płci, ale na wcielaniu się w pewien genderowy ideał. Jackie Curtis, drag queen unieśmiertelniona wzmianką w „Walk on the Wild Side” Lou Reeda, poza swoimi wcieleniami kobiecymi lubiła się też wcielać w Jamesa Deana. Camp uprawiany przez ludzi queer to coś w rodzaju obciachonautyki i obciachotroniki, wędrówek i manipulacji po wykresie granicy obciach/norma.
Moja teoria tłumaczy to, dlaczego obciachowością najbardziej przejmują się ludzie na etapie poszukiwania partnera. Dwudziestoletni singiel raczej się przeziębi niż założy skarpety do sandałów. Z kolei w kulturze klubowej znany jest fenomen licencji na obciachowość, którą cieszą się didżeje. Mirosław Filiciak ilustrował tę tezę zdjęciem Uwe Schmidta (skądinąd mego idola – zacząłem od niego swój cykl plejlistowy!). Didżej nie musi się martwić o bycie cool – on jest cool z definicji, a poza tym jego muszą wpuścić.
Wynika więc z tego, że najbardziej wszyscy marzymy o uzyskaniu prawa do obciachu…
Obserwuj RSS dla wpisu.