Rzekomy „hologram” w CNN, którym tak się niektórzy emocjowali, okazał się ściemą. Dziwnym nie jest, bo od początku wydawało mi się to zbyt zaawansowane jak na istniejącą technologię. Póki co, każdy hologram wymaga ekranu – nie może wyglądać tak jak „Help me, Obi-Wan Kenobi”, najwyżej jak reklamy z „Blade Runnera”.
Obudźcie mnie, jak to się zmieni, a póki co: maleńka anegdotka a propos. Znajomy fizyk (teraz już były, ale wtedy jeszcze praktykujący) opowiadał mi w latach 90., jak do Zakładu Optyki przyszli przedstawiciele pewnej ówczesnej firmy komputerowej i zaproponowali bajońską sumę za zrobienie czegoś takiego, żeby holograficzne logo owej firmy wisiało w powietrzu nad jej stoiskiem na jakichś zbliżających się targach.
– To jest absolutnie niemożliwe – zawyrokowali fizycy i zaproponowali w zamian rozwiązania rozsądne i zgodne ze stanem techniki, czyli na przykład logo firmy rzutowane na ekran albo świecące wewnątrz półprzezroczystego kloca.
– Co wy tam wiecie o hologramach – roześmieli się przedstawiciele firmy i powiedzieli, że w Warszawie wystawiany jest właśnie taki musical pod tytułem „Metro” i oni tam w tym „Metrze” mają siakieś takieś lasery, że ten napis „Metro” to po prostu właśnie rozkwita w powietrzu nad sceną.
– Zróbcie to nam tak, jak to robią w „Metrze”. Jeszcze się odezwiemy! – powiedzieli przedstawiciele firmy i sobie poszli. A wśród fizyków zapanowała konsternacja. No bo jak to tak, my tu profesory i doktory, a tam jakiś Józefowicz ze Stokłosą wyprzedzają nasze badania o całe dekady?
Kolega, który opowiadał mi tę anegdotę, został wydelegowany do teatru na wizję lokalną i wrócił do instytutu z hiobową wieścią. Rzeczywiście, napis świeci się nad sceną, bez żadnego ekranu.
Fizycy przez chwilę zastanawiali się, jak to może być zrobione. Może mają baterię rozmieszczonych sferycznie laserów i modulują im wiązki, z czego wychodzi w powietrzu taka intereferencja? Ale szybkie oszacowanie energii potrzebnej do zasilania takiego systemu wskazało, że teatr potrzebowałby własnej elektrowni atomowej.
Załamani fizycy uznali porażkę Uranii w konfrontacji z Melpomeną i postanowili zadzwonić do teatru z kompromitującym pytaniem „panowie, jak wy to robicie?”. Ekipa teatru zaprosiła ich za kulisy.
Okazało się, że ekran jest, tylko że ponieważ stanowi czarną płachtę dyskretnie opuszczaną w ciemnym pomieszczeniu – to go nie widać. Stąd złudzenie „obiektu lewitującego w powietrzu”, którego w teatrze używa się od niepamiętnych czasów do straszenia duchem jareckiego Hamleta.
Gdy przedstawiciele firmy ponownie zgłosili się do fizyków, usłyszeli konkretną propozycję. Jeśli to ma być zrobione tak jak w spektaklu „Metro”, to bardzo proszę, zrobimy to panom przy pomocy prześcieradła i rzutnika do przeźroczy, ale pod warunkiem, że targi się będą odbywały wieczorem i ktoś wykręci korki.
Morał z tej anegdoty jest taki: jeśli w teatrze, kinie czy telewizji pokazują hologram, to to niekoniecznie musi być hologram. A jeśli Melpomena, Terpsychora, Euterpe czy inne greckie lampucery, mają wygrać z Uranią – to tylko po ciemku i oszukując. Dobranoc państwu.
Obserwuj RSS dla wpisu.