„List otwarty w obronie wolności słowa” dobrze pokazuje intelektualną nędzę polskiej prawicy. Człowiek na jakimś tam poziomie intelektualnym powinien z grubsza odróżniać postępowanie karne od cywilnego, z tym się chyba zgodzimy?
Zatem człowiek na jakimś tam poziomie w odniesieniu do wyniku procesu cywilnego nie napisałby, że w jego wyniku sąd kogoś „skazał” – napisałby raczej, że sąd uwzględnił lub oddalił czyjeś powództwo. Nie wiem, który z sygnatariuszy „Listu otwartego w obronie wolności słowa” pisał samą jego treść, ale człowiekiem na jakimś tam poziomie nie był, przynajmniej nie według powyższego kryterium.
„Sytuacja, gdy sąd rozstrzyga trafność publicystycznego artykułu, a jeśli nie zgadza się z nim, SKAZUJE jego autora, jest absolutnie nie do przyjęcia (…) [Problemem jest] praktyka, która daje sądom władzę SKAZYWANIA autorów za ich opinie. ” – piszą sygnatariusze (podkreślenie moje).
Mają rację o tyle, że taka sytuacja byłaby nie do przyjęcia, ale na szczęście taka sytuacja w ogóle nie istnieje.
Kochani sygnatariusze, mały kurs prawa dla opornych. Rzeczywiście w prawie karnym wciąż jeszcze istnieją zapisy ograniczające wolność słowa. Powinniście o tym wiedzieć, bo przecież zapewne zauważyliście skazanie Urbana za obrazę papieża albo bezdomnego za znieważenie prezydenta. Jestem gorącym zwolennikiem usunięcia tych zapisów z prawa karnego, ale podejrzewam, że już byście listu w tej sprawie raczej nie podpisali, no bo Papież i Prezydent to przecież świętości nad świętościami.
Wy jednak teraz kwestionujecie artykuły 23 i 24 kodeksu cywilnego, które obejmują ochroną dobra osobiste już nie Papieża i nie Prezydenta, tylko szarego obywatela.
Dobra osobiste obejmują także czyjąś „cześć”, czyli m.in. dobre imię. Jeśli napiszę o kucharzu, że widziałem szczury buszujące po jego kuchni, to będzie odstraszać klientów godząc w jego zdolność do wykonywania zawodu – i to oczywiste, że będzie on miał prawo do obrony dobrego imienia na drodze sądowej. Nie ogranicza to przecież w niczym mojego prawa do wyrażenia subiektywnej opinii na temat smaku potraw owego kucharza.
Ludzie, którzy kłamią na temat Adama Michnika, bardzo często wykraczają poza dozwolony prawem obszar wyrażania swojej opinii i posuwają się do przypisywania Michnikowi sądów, których ten nigdy nigdzie nie wygłosił. Zybertowicz nie jest tu pierwszy.
W typowym scenariuszu proces cywilny kończy się ugodą – zgodnie z artykułem 10 kodeksu postępowania cywilnego do jej zawarcia obie strony namawia sam sąd. To jest dobra furtka dla każdego oszczercy: wystarczy, że wycofa się ze swoich kłamliwych stwierdzeń, choćby tak jak w identycznej sytuacji uczynił niedawno Rafał Ziemkiewicz.
Nie wiem, czego konkretnie domagają się sygnatariusze – likwidacji tych punktów kodeksu cywilnego? Dopisania „nie dotyczy Adama Michnika”? Dodania ustawowego immunitetu prawicowym oszczercom?
Wiem w każdym razie, że „jako osoba pisząca i formułujące swoje oceny”, chcę by moje oceny miały wagę. Niniejsza blogonotka zawiera szereg nieprzychylnych ocen – nim je sformułowałem, zastanowiłem się, czy potrafiłbym je obronić w sądzie. Tak powinien czynić każdy odpowiedzialny publicysta. Nawet prawicowy.
Obserwuj RSS dla wpisu.