Styczniowy ranking od czapy będzie inspirowany psionicznymi odgromnikami Hanny Gronkiewicz-Waltz. Pani prezydent skłoniła mnie do odkurzenia książek księdza profesora Włodzimierza Sedlaka, króla peerelowskiej paranauki – które namiętnie czytałem w czasach, w których nie można się było się jeszcze chichrać z prawicowej blogosfery.
Ksiądz profesor był odkrywcą „bioplazmy”. Co to jest? Jest to klucz nie tylko do całej biologii, medycyny i psychologii, ale nawet zjawisk paranormalnych, jak telepatia, hipnoza czy fotografie Kiriliana.
A konkretniej? A konkretniej to Ha Gie Wu. Ksiądz profesor nigdy swojego konceptu nie sformalizował na tyle precyzyjnie, żeby dało się z tego ukręcić falsyfikowalną hipotezę. Od suchego języka nauki ksiądz wolał grandilokwencję typową dla biskupiego kazania.
O sobie zwykle pisał w trzeciej osobie: „Czy możliwe jest przyjęcie hipotezy Sedlaka o istnieniu kwantu próżni? (…) Między magnelami Sedlaka i tachionami Cope’a można by się doszukać pewnych analogii (…) Sedlak zaproponował termin – bioplazma (…) zaczęto je omawiać na międzynarodowych kongresach i sympozjach psychotroniki (…) fachowcy, jak biofizycy i fizycy, nie interesowali się tym problemem. Obce im są sprawy człowieka” [wszystkie cytaty za „Na początku było jednak światło”, PIW 1986].
Takim fajniejszym amerykańskim Sedlakiem był Wilhelm Reich, odkrywca energii orgonowej, która wyzwala się w ludziach w chwili orgazmu. Energia orgonowa ma niewątpliwą wyższość nad bioplazmą – ewentualne badania są przyjemniejsze.
Reich posunął się do sprzedawania „akumulatorów energii orgonowej”. W Ameryce za takie coś można wylądować za kratkami. Reich za nimi nawet zmarł, co czyni go prawdziwym męczennikiem paranauki.
Na koniec paranauka do której mam szczery sentyment i liczę na to, że coś z niej jeszcze może się wykluć sensownego: zimna fuzja. Eksperymenty ciągle nie mają odtwarzalnych wyników, ale jak na mojego czuja, za dużo ludzi to obserwowało, żeby to wyjaśniać samą tylko pomyłką lub fałszerstwem.
To może być tak jak z neutronami, które też początkowo miały nieodtwarzalne eksperymenty, dopóki Fermi nie znalazł wyjaśnienia – wynik eksperymentu zależał od tego, czy prowadzono go na stole z blatem drewnianym czy marmurowym. Tutaj może się pojawić podobne zaskakujące wyjaśnienie.
A póki co sytuacja jest interesująca z punktu widzenia socjologii nauki. Brak odtwarzalności spowodował banicję zimnej fuzji ze świata „peer review”, a to wytworzyło dwie komplementarne patologie: z jednej strony otorbianie się zwolenników dalszych badań nad zimną fuzją w klasycznym sydromie prześladowanego crackpota, z drugiej – przesadnie nerwowe odcinanie się mainstreamu od „trędowatych”.
Choć często na swym blogu piszę o „ufoku z Roswell”, ufologia z moich oczach zasługuje najwyżej na honorejbl menszyn. Nie przepadam za samą paranauką, lubię właściwie wyłącznie wywodzące się z niej zjawiska popkulturowe. Bo każda pseudonauka przydaje się choćby do jednego: do rozrywki…
Obserwuj RSS dla wpisu.