Organizowałem właśnie imprezę z okazji, powiedzmy, 25 rocznicy premiery Macintosha. Demografia moich znajomych jest taka, że średnia wieku na sali była zbliżona do okrągłej czterdziestki, a ludzie w tym wieku lubią tańczyć przy nostalgicznych kawałkach z własnej młodości.
Zastanawiałem się, co by tu znaleźć, co nie należałoby do oklepanego żelaznego zestawu Rasputin/Dancing Queen/Kung Fu Fighting, ale jednocześnie byłoby osłuchane w porównywalnym stopniu. Coś, co moi goście rozpoznaliby od pierwszych dźwięków, ale bez skrzywienia się z niesmakiem, że na litość boską, ile można, jeszcze im to dźwięczy w uszach po sylwestrze.
I znalazłem! Utwór zespołu, który jako długowłosy pryszczaty nastolatek nienawidziłem z całą mocą daną mi przez Westermarcka. Nie słyszałem tej piosenki od lat, a kiedy teraz do niej podszedłem z godnym czterdziestolatka ironicznym dystansem, znalazłem ją całkiem strawną.
Teledysk zaś już zupełnie rozkłada – bohaterowie udają dziennikarzy z przyszłości, przygotowujących materiały o strajku personelu promów kosmicznych czy o skazaniu kogoś przez komputer sądowy na uwięzienie na karnym satelicie. Mimo to posługują się maszynami do pisania, teleksem i analogowymi telefonami stacjonarnymi, a ich pseudodziennikarskie pozy są sztuczne jak ci przezabawni statyści w programie Bronisław Wildstein Przedstawia.
Nie zaembedowałem teledysku, bo chcę dać drogim blogowiczom szansę na chwilę zastanowienia się, czy odgadnie o jaką piosenkę chodzi – zanim kliknie. A poza tym embedowanie zablokowano na żądanie chciwej korporacji Sony BMG, przeciw czemu Jarosław Lipszyc powinien wygłosić jakaś fascynującą przemowę.
Obserwuj RSS dla wpisu.