W portalu znalazłem artykuł o katolickich poglądach na czystość. Tak dziwny, że aż spory fragment przekleję:
„Kasia i Karol. Termin ślubu: za 1,5 roku. Do tej pory żyli w czystości i tak chcą dotrwać do dnia, kiedy wypowiedzą sakramentalne tak. Czy im się uda?
– Mamy na to sposób. Codziennie zawierzamy naszą czystość Bogu, wyznaczamy sobie kolejne posty i wstrzemięźliwości, a także codziennie o tej samej porze wspólnie się modlimy – mówiła Kasia.
– Jesteśmy ludźmi wierzącymi, ale dochowanie czystości jest bardzo trudne, szczególnie dla mężczyzny”
Gorąco kibicuję Kasi i Karolowi, bo też uważam, że nieczystość jest podstawowym polskim problemem. Nie zgadzam się tylko z tym ostatnim zdaniem. Właśnie mężczyzna nawet w polowych warunkach może sobie umyć po prostu stając na palcach przy umywalce, kobieta ma znacznie ciężej.
A może autorka artykułu, Aga z oddziału w Białymstoku, po prostu bezrefleksyjnie użyła słowa „czystość” w sensie neosemantyzmu forsowanego przez Kościół Rzymskokatolicki? Nie wiem czemu sadomasochistyczna praktyka „tease & denial” (welcome our google visitors) wśród oazowców nazywana jest akurat „czystością”, ale niech im tam będzie, nikt nie dojdzie źródeł wszystkich erotycznych eufemizmów.
Trochę mi się jednak nie podoba to, że moja gazeta podczepia się pod katolickie neosemantyzmy. Maluczko a pisać będziemy o „mordowaniu nienarodzonych” albo „cywilizacji śmierci”.
Szanuję ludzkie odjechane upodobania, ale budując swój związek na tym katolickim tease & denial możecie się nieźle przejechać, Kasiu i Karolu. Ludzka seksualność nie podlega ideologicznym zaklęciom. Nie można wymodlić erekcji ani dać na mszę w intencji orgazmu.
Co będzie, jeśli okaże się, że pasujecie do siebie pod każdym względem, z wyjątkiem tego jednego? Oczywiście, teraz Wam się może wydawać, że to nie ma znaczenia, bo zakochanemu dwudziestolatkowi wydaje się, że nie ma przeszkód nie do przeskoczenia. Ale po kilkunastu latach seksualnej frustracji nie będziecie już ani dwudziestolatkami, ani zakochanymi.
Powiem wam, co będzie później, bo w moim wieku widziało się już dużo rozwodów wśród bliskich znajomych. A najbardziej żałośnie przebiega to właśnie w takich oazowo-neokatechumenalnych związkach budowanych na „tease & denial”. Wprawdzie nie będziecie tego nazywać „rozwodem” tylko „unieważnieniem małżeństwa”, ale niewiele to wam pomoże.
Moja porada: darujcie sobie zaawansowane techniki BDSM, do których się zalicza to, co nazywacie „czystością”. Sprawdźcie na razie, jak wam wychodzi robienie tego po bożemu.
Obserwuj RSS dla wpisu.