To niesmaczne, że „Dziennik” próbuje ukraść „Rzeczpospolitej” palmę pierwszeństwa w zdemaskowaniu żydowskiego nacjonalizmu Agory. W zeszłym tygodniu przecież demaskacji dokonał Piotr Skwieciński – do niedawna szef PAP z nadania kaczystów – odkrywając prawdziwe intencje stojące za decyzją Agory o posłaniu na przemiał pierwszej wersji książki „Odwet” Głuchowskiego i Kowalskiego.
Bezpośrednim powodem decyzji była krytyczna recenzja tej książki pióra dwojga historyków, którzy zarzucili Głuchokowalowi zbytnią fabularyzację, oparcie dużej części materiału na innej książce bez jasnego zaznaczenia tego w tekście oraz poprzekręcanie kilku ważnych faktów.
Skwieciński odkrył w tej nieprzychylnej recenzji jedno zdanie, które zabrzmiało dla niego dwuznacznie. W zdaniu tym mowa mianowicie o „niektórych bohaterach wydarzeń”.
Ta wieloznaczność (niektórzy? ale którzy konkretnie?) pozwoliła właśnie Skwiecińskiemu wykryć żydowski spisek. Aż żałuję, że nie lubię długich blogonotek, bo powinienem to przekleić w całości. Skwieciński zaczyna od: „Uprawniona – moim zdaniem – interpretacja tego kluczowego zdania recenzji odczytywanego w kontekście wydźwięku całego artykułu jest następująca…” i dojeżdża do wniosku, że chodzi o to, że Głuchowski i Kowalski „nie zastosowali tej narracji, która za jedyny obowiązujący przy opisywaniu spraw związanych z Holokaustem uznaje żydowski punkt widzenia”.
Słowem, pierwsza wersja książki poszła na przemiał, bo była za mało żydowska. Przeczytali to mędrcy Syjonu, przeczytał to Sanhedryn, przeczytali to Iluminaci i zażądali od Agory wydania drugiej wersji. To klinicznie czysty przypadek pozwalający wskazać różnicę między człowiekiem inteligentnym a polskim prawicowym publicystą.
Człowiek inteligentny za pisanie tekstu o motywach wycofania jednej wersji książki i zastąpienia jej wydaniem drugim poprawionym zabrałby się dopiero po porównaniu obu wydań. Do snucia teorii spiskowych przystąpiłby ewentualnie dopiero gdyby mijały długie miesiące, a o drugim wydaniu nie było ani słychu. Dziewięć dni, które upłynęły od ogłoszenia decyzji Agory (9 lutego) do tekstu Skwiecińskiego (18 lutego) to byłoby dla inteligentnego człowieka troszkę jednak za wcześnie na takie odloty.
Dla prawicowego publicysty każda pora jest jednak dobra na demaskowanie żydowskiego nacjonalizmu. Po co czekać na drugie wydanie? Wystarczy zauważyć w recenzji kluczowe słowo „niektórych”, dodać do siebie wszystkie litery, odjąć od nich paralaksę słońca i roczną produkcję parasoli a z reszty wyciągnąć trzeci pierwiastek i już wyjdą nam zaszyfrowane „Protokoły mędrców Syjonu”.
Jedno mnie łączy ze Skwiecińskim. Żaden z nas jeszcze nie czytał drugiej wersji „Odwetu”. Jestem jednak dziwnie pewny, że kiedy już wyjdzie (a samym autorom zależy na tym bardziej niż wszystkim konspiracjom świata, bo od tego zależy ich zawodowa reputacja), to nie będzie w nim podstaw do odjechanej teorii Skwiecińskiego.
Ale tutaj już się znowu pojawia różnica: gdybym to ja napisał długi tekst o aluzyjnym odczytaniu słowa „niektórych”, a potem fakty zaprzeczyły moim teoriom, to bym się trochę zawstydził. Jestem w końcu przedstawicielem lewicowo-laickiej relatywistycznej moralnie cywilizacji śmierci, a u nas panują pewne standardy intelektualne.
Jak znam prawicowych publicystów, po Skwiecińskim blamaż spłynie jak woda po kaczorze i beztrosko machnie kolejną natchnioną analizę żydowsko-nacjonalistycznych przesłań zaszyfrowanych w jadłospisie agorowej stołówki.
Obserwuj RSS dla wpisu.