Przejażdżka po wymarłych okolicach dawnej Route 66 wzbudziła we mnie apetyt na słuchanie w kołko „American Prayer”, a zwłaszcza „Roadhouse Blues”. To chyba jedyna koncertowa wersja czegokolwiek, którą regularnie zdarza mi się zapuścić na ajpodzie.
Uwielbiam tę wersję od pierwszego dźwięku do ostatniego. Pierwszymi dźwiękami są słowa konferansjera, „lejdis end dżentelmen, from los andżeles kalifornia…” i bas wchodzący równo z okrzykiem „The Dooooooorrrrrsss!”. No trudno, zawsze już będę snobem geograficznym, dla którego takie słowa mają magiczne znaczenie, których nigdy nie odnajdę w okrzyku „from Kolooshki, lodzian voivodship!” (wiem wiem, powinienem się tego wstydzić, ale to silniejsze ode mnie)…
Ostatnimi zaś jest dziwaczny dialog z fanami, a raczej jedną fanką, której Morrison wyznaje, że jego znak zodiaku to Strzelec, „najbardziej filozoficzny ze wszystkich znaków”. Fanka coś krzyczy o swoim zamiłowaniu do Strzelców, ale zanim scena zdąży wzbudzić niesmak w kimś, kto nie wierzy w astrologię, sam Morrison deklaruje, że ją uważa za kupę bredni, budząc aplauz publiczności.
Wszystko jednak Morrison przebija swoim horoskopem: „nie wiem co się stanie, ale chcę się dobrze zabawić zanim ten cały wychodek stanie w płomieniach”. Publiczność wpada w euforię…
Nie ma tego w jutubce (BOJKOT GUGLA!!!), nie ma tego w ajtjunsach (BOJKOT APPLE!!!), więc blognotka bez żadnego linka, tylko z kolejną fotką przedstawiającą porzucony przydrożny budynek przy dawnej Route 66. To też mógł być w 1969 roku taki roadhouse, w którym podmiot liryczny obudził się i wypił poranne piwko („well, the future is uncertain and the end is always near” – czy może być lepszy rym do „got myself a beer”?).
Kiedy zarzucałem fotorelację z Amboy, ktoś mnie pytał, czy tego samego życzę okolicom A2. Tak szczerze i brutalnie, to niespecjalnie mi zależy na losie przydrożnych biznesów. Niebawem A4 i A18 zapewne zrujnują niejeden interes z krasnalami i golonką – no i trudno.
Ja i tak wolę się na obiad zatrzymać w bezosobowym Miejscu Obsługi Podróżnych takich jak MOP Osiecza, moje stałe miejsce postoju gdy jadę A2 w kierunku zachodnim. Nie lubię golonki, krasnala nie potrzebuję.
Gdy Doorsi nagrywali tę piosenkę, właśnie przychodziła na świat generacja ludzi, którzy WOLĄ bezosobowość autostradowego MOP-a od klimatyczności przydrożnego lokalu „u Zenka”. Se mua. Może stąd ta melancholia podmiotu lirycznego?
Obserwuj RSS dla wpisu.