Now Playing (84)


Czasem machina wszechświata działa zaskakująco sprawnie, droselklapy nie ryksztosują a odpowiednie tryby chcą zatrybić. Tak było w tym przypadku: usłyszałem w radiu piosenkę tak fajną, że to aż powala, wydobyłem Ajfona i Midomi zidentyfikowało mi ją jako „Ain’t No Rest For The Wicked” grupy Cage The Elephant.
W domu odpalam Ajtjunsy dla jej ściągnięcia i co ja widzę – Steve Jobs, ludzkie panisko, akurat ją wystawił w tym tygodniu jako darmowy discovery download. A więc nie dosyć, że zaoszczędziłem swoje 99 centów, to jeszcze osiągnąłem poczucie harmonii z uniwersum.
Piosenka teoretycznie nie ma prawa mi się spodobać. Jest grana na akustycznej gitarze, a tekst opowiada o okrucieństwie zdeprawowanego świata. Ale co innego, gdy na akustycznej gitarze brzdąka jakiś zarośnięty bard ogniskowy, a co innego gdy za struny szarpie się z dynamiką właściwą indie rockowi.
W jednym muszę przyznać bardom rację: akustyczna gitara rzeczywiście pomaga docenić tekst. Na pierwszej płycie Franza Ferdinanda jest piosenka „Jacqueline”, z tekstem niby fajnym, ale jakoś gdzieś schodzi na drugi plan, gdy już tylko zaczyna ją zagłuszać przesterowana szóstka.
Tekst doceniłem i pokochałem dopiero słysząc akustyczną wersję, wydaną jako „Better in Hoboken”, bonus track do singla „Matinee”. Wpadł mi w uszy do tego stopnia, że nie mogłem się powstrzymać i zacytowałem do od czapy w artykule o Pynchonie (który linkuję, bo to moje prywatne wyznanie wiary jako postmodernisty).
Podobnie jest w przypadku Cage The Elephant. Czy łotrzykowskie przesłanie tej piosenki byłoby równie wyraziste w typowo rockowej aranżacji? Pewnie jednak nie. Ale z drugiej strony, piosenka jest fajna właśnie dlatego, że zamiast konstypacji barda, ma w sobie rockowe luzactwo. Aż strach pomyśleć, jak beznadziejnie by utwór na ten temat wykonał jakiś przykładowy Gintrowski…

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.