Afery Rywina nie było

Nie ma frajdy nad szadenfrajdę, strasznie lubię więc czytać teksty prawicowych publicystów o upadku polskiej prawicy. Swego czasu miałem spory ubaw czytając lamentację Piotra Semki nad romansem Izabel (przekleję najfajniejsze: „Kazimierz Marcinkiewicz ożenił się z Marią w 1981 roku. Pamiętam ten okres skromnych, ale niezwykle barwnych ślubów młodych opozycjonistów z ich pierwszymi licealnymi sympatiami (…) Ludzie, których nie zmieniło kilkanaście lat po 1989 roku, dopiero teraz zaczęli się rozsmakowywać w dobrej whisky i markowych cygarach. Fascynować się warszawskim clubbingiem (…) Wtedy też rodzi się Marcinkiewicz – człowiek zabawy”).
Teraz Rafał Matyja tak pisze o Palikocie, polityku w gruncie rzeczy do Marcinkiewicza bardzo podobnym, bo też nic nie ma do zaproponowania poza sesjami zdjęciowymi dla tabloidów: „W roku 2003, roku afery Rywina, opozycja miała bardzo solidnie opracowaną argumentację wymierzoną przeciwko postkomunistom. Miała wypracowaną wokół historycznego podziału tożsamość, która nagle – w warunkach całkowitej kompromitacji SLD – stała się tożsamością dominującą”.
Bije z tych słów nostalgia za latami 2003-2005, okresem świetności polskiej prawicy, który miała przynieść koalicja PO-PiS, symbolizowana wszak przez strawnego dla obu partii premiera Marcinkiewicza. Ale sam Matyja ujawnia źródła porażki: fundamentem tego gmachu miała być afera Rywina, a na takim fundamencie nie ustoi nawet obórka rolnika Ziemkiewicza.
Za Baudrillardem można powiedzieć, że afery Rywina nie było. Nie chodzi oczywiście o to, że Rywin nie przyszedł do Agory. W realu nie było jednak medialnego simulacrum, które zręcznie prawica wykreowała.
Nowością tej afery nie było przecież to, że obóz rządzący wykorzystuje swoje wpływy do budowy medialnego imperium – kombinacje Czarzastego, Kwiatkowskiego i Jakubowskiej były równie nieteges  jak nakłonienie przez prawicę firm: PKN Orlen, KGHM Polska Miedź, Polskie Sieci Elektroenergetyczne, PZU Życie i Prokom do zainwestowania w „Telewizję Familijną”.
Cała nowość polegała tylko na tym, że po raz pierwszy w 3RP osoba, której złożono propozycję nie do odrzucenia – odrzuciła ją i nagrała potajemnie oferenta. Medialne simulacrum odwracało uwagę gawiedzi od sedna sprawy, bo politykom i z prawa i z lewa wizja dyktafonów nagrywających ich „wicie rozumicie” była jednakowo nie w smak.
Dla lewicy to było na dłuższą metę samobójcze, bo solidaruchom łatwiej niż komuchom przychodzi udawanie moralnie nieskalanych. Etos, styropian, Matka Boska w klapie, te klimaty. Ciemny lud to kupił, ale głosiciele tego simulacrum – Kaczyński, Rokita, Wildstein – od początku wiedzieli, że to ściema.
Swoją powieść o redaktor Mary Sue Wilczyckiej Wildstein reklamował hasłem „a gdyby afery Rywina nie było”. Tak naprawdę chodziło mu o „a gdyby nasze simulacrum było prawdziwe?”. Gdyby było prawdziwe, demoniczny Michnik nigdy by tej afery nie ujawnił, tylko przyjął atrakcyjną propozycję – więc samo to, że afera Rywina zaistniała w realu jest dowodem na to, że bzdurne było simulacrum, za którym tęskni Rafał Matyja.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.