Jak większość ludzi, pierwszy raz śpiewającą Charlotte Gainsbourg usłyszałem w duecie z Etienne Daho. Piosenka zatytułowana jest „If”, ale początkowo byłem święcie przekonany, że chodzi o jakiegoś faceta imieniem Yves. I właściwie nadal uważam, że tylko w takim wariancie tekst ma jakiś sens, bo angielskie słowo „if” jest tutaj soi-disant ausgerechnet nie priczom.
Tekst piosenki nie zawiera ani jednego pełnego zdania, to ciąg rymów – głównie gramatycznych – związanych z czyimiś cechami (zapewne cechami owego Ifa/Yvesa).
Z opisu wyłania się facet, którego po prostu nie można nie lubić. Jest nadpobudliwy („over-reactif”), ma skłonność do przesady, uzależnień i natręctw („accro-compulsif”), a w dodatku najwyraźniej ma stany „maniaco-depressif”.
Lubi się rządzić, bo dobrze wie, że nie ma lepszej radochy nad udawanie szefa („c’est plus l’kif, jouer au kalif”). Czasem na szczęście jest pod działaniem środków uspokajających, a nawet obejmowany intensywną opieką („sous sédatifs en soins intensifs”).
Mimo braku zdań, z piosenki wyłania się coś w rodzaju fabuły. Podmiot liryczny parokrotnie pyta o przyczyny tego stanu rzeczy. Kto popełnił ten błąd? Jakie są jego motywy? Qui est le fautif? Cherchez le motif!
Można odnieść wrażenie, że stykanie się z Ifem/Yvesem jest dość niebezpieczne. Ktoś, albo on albo podmiot liryczny (to chyba nie ta sama osoba?), zadaje tutaj ciosy nożem sprężonowym („les coups de canif”). Ktoś tu jest agresywny, ktoś inny za to przyjmuje postawę obronną („defensif”).
Nic dziwnego, że w finale podmiot liryczny ogłasza, że wypisuje się z tego tematu. Jego decyzja ma już moc wiążącą i jest ostateczna („mon depart est impératif et définitif”).
Piosenka jest prześliczna, plonk i anatema na tego, komu się nie podoba – jako łże-romanista, przy którym Francuzi zwykle przechodzą na angielski, będę jednak wdzięczny za dowolnie szydercze wskazówki dotyczące dalszej interpretcji tej piosenki, w której, to bardzo możliwe, czegoś fundamentalnie nie rozumiem.
Szkoda, że żabojady nie opatrzyli jej jakimś porządnym teledyskiem – zamiast niego znalazłem tylko żenujący występ dwojga artystów z plejbekiem w czymś przypominającym moje traumatyczne wspomnienie z dzieciństwa, program „Sakre Suareeee” z cyklu „Bliżej świata”.
Obserwuj RSS dla wpisu.