Z Włoch przywiozłem sobie fascynującą książkę „The Dark Heart of Italy”. Napisał ją angielski dziennikarz mieszkający od lat w Parmie, by wyjaśnić cudzoziemcom takim jak ja – uważającym Italię za raj na ziemi – jak to się dzieje, że sami Włosi uważają ją za piekło.
Co rozdział to temat na blogonotkę. Zachwycił mnie idiom „il muro di gomma”, którym Włosi opisują sytuacje, w których wszystkie próby wyjaśnienia jakiejś ważnej afery – masakry na Piazza Fontana, śmierci Aldo Moro, afery Gladio, watykańskiego Instytutu Dzieł Pobożnych, zestrzelenia w 1980 samolotu pasażerskiego przez samolot wojskowy, przekrętów Berlusconiego – rozbijają się zawsze o gumowy mur.
Na tym tle Polska, nawet z niewyjaśnionymi do końca historiami z Rywinem, Olewnikiem czy FOZZ-em, wygląda mimo wszystko lepiej. Tutaj przynajmniej coś się wyjaśniło, nawet jeśli główni spracy uniknęli kary. Co do kwestii „słoń a sprawa Polska” zaintrygował mnie jednak inny uboczny wątek tej książki: kwestia włoskiego patriotyzmu.
Włosi czują słaby związek z państwem czy narodem („Garibaldi nie zjednoczył Włoch, Garibaldi podzielił Afrykę” – mówią ponoć na Północy), za to wyznają histeryczne „campanilismo”, czyli uwielbienie własnego regionu. Dlatego kantowanie tego złodziejskiego państwa na podatkach wydaje im się konieczną koniecznością i oczywistą oczywistością, ale bardzo patriotycznie wznoszą odpowiednie okrzyki przed telewizorem, gdy ich drużyna gra z inną włoską drużyną.
Włochów cechuje „esterofilia”, czyli przekonanie, że wszystko co z importu jest dobre. Opłaca się więc wprowadzać na rynek nowe marki o brzmieniu angielskim czy niemieckim (od razu skojarzyło mi się to z polskimi brandami „Gino Rossi” i „Franco Feruzzi”.
Włosi są przekonani, że bycie urodzonym we Włoszech to przejaw metafizycznego pecha i żałują, że bocian nie doleciał do jakiegoś normalnego kraju – zwłaszcza Francji, Szwajcarii czy Austrii. To ostatnie zaintrygowało mnie o tyle, że choć brzmi znajomo dla Polaka, nie jest przecież jednak zjawiskiem uniwersalnym.
Francuzi, Amerykanie czy Niemcy wyrastają w przekonaniu, że mieli wielkie szczęście rodząc się właśnie w swoim kraju. Może i mają rację, ale z punktu widzenia obcokrajowca nie widać specjalnej różnicy między krajem, którego obywatele są dumni ze swojego paszportu, a krajem, którego obywatele przeklinają swego bociana. A skoro nie widać różnicy, to po co właściwie komu patriotyczna duma? Czy coś z niej w praktyce wynika?
Obserwuj RSS dla wpisu.