Kiedy Cezary Michalski instrumentalnie wykorzystał problemy Michała Cichego w kolejnym odcinku swojej michnikomanii, pokazał tym samym, że jest człowiekiem nie znającym jakichkolwiek hamulców. Nie tylko etycznych, nawet po prostu estetycznych. Takich ludzi rozsądny człowiek będzie omijać możliwie jak najdalszym łukiem, nawet jeśli przypadkowo głosuje na takie same partie polityczne.
W Polsce polityka potrafi ludzi zaślepić na tyle, że wysiadają im hamulce zdroworozsądkowe i zaczynają się do takich ludzi przyklejać tylko na zasadzie chwilowej wspólnoty deklarowanych poglądów (tak chyba z grubsza wyglądał mechanizm rozpierdziuchy w „Gazecie Polskiej”).
Właśnie kiedy Michalski zademonstrował swoją podłość tak, że już nikt rozsądny nie mogł mieć w tej kwestii jakichkolwiek wątpliwości – słynna prawicowa blogerka Kataryna ochoczo rzuciła się do entuzjastycznych komentarzy („Michał Cichy [w tym wywiadzie] niczego nie odkrył, on tylko znalazł odpowiednie określenie”). No i teraz ma za swoje.
Pogardliwej niechęci do Kataryny nabrałem jeszcze zanim zacząłem pisać swojego bloga, obserwując jak razem z niejakim Galbą (którego ostatnio jakby wcięło?) robiła bydło na blogu Ewy Milewicz. Z mnóstwa powodów, których nawet nie mam ochoty specjalnie wyjaśniać, było dla mnie po prostu parszywe.
Pewnie nie byłem jedyną osobą w Agorze, w której zachowanie tej pary budziło, mówiąc łagodnie, skrajny niesmak. A mimo to nigdy w tym budynku nie zrodziła się idea „przecież mamy ich IP z portalowych logów, dawaj zróbmy im na złość i zdekonspirujmy”. Nie jestem Michalskim, więc nawet jeśli kogoś nie lubię, nawet jeśli kimś gardzę, to po prostu opiszę to na blogu, ale nie będę się bawił w tego typu złośliwości.
Do biednej Kataryny dopiero teraz dotrze cała mądrość ukryta w powiedzonku żydowskich nacjonalistów – „man kann singen, man kann tanzen, aber nich mit den Zasranzen”.
PS. Tytuł ukradłem Bartowi.
Obserwuj RSS dla wpisu.