Mnóstwo Schadenfreude miałem obserwując zamieszanie na blogowej loony right wywołane oświadczeniem Anny Walentynowicz. Dla nieśledzących Psychiatryka: prawacy od miesięcy planują przekształcenie 80 urodzin legendarnej suwnicowej w swoją wielką polityczną manifestację.
Aż tu nagle zonk! Anna Walentynowicz w opryskliwym oświadczeniu przekazanym PAP odcięła się od pań „Elżbiety Schmidt i Małgorzaty Puternickiej” (dla śledzących Psychiatryk: to Maryla i 1Maud, które mogą teraz razem z Kataryną założyć Klub Byłych Anonimowych Blogerek).
Dla takich chwil warto przeglądać prawicową blogosferę. Blogerki pisały o Walentynowicz poufale per „pani Ania”, jakby były w nie wiadomo jak bliskich relacjach. A „pani Ania” na to: „Chcę podkreślić, że moje dotychczasowe kontakty z obiema paniami nie upoważniają ich w żaden sposób do zaliczania się do kręgu moich przyjaciół czy nawet znajomych”.
Kto jest winny? Oczywiście, Michnik. W prawicowej blogosferze fruwają coraz bardziej wariackie teorie spiskowe wyjaśniające blamaż pań Schmidt i Puternickiej. Najpopularniejsza wersja jest taka, że Michnik chcąc storpedować inicjatywę zakulisowo inspirował dziennikarzy, by ci zawracali głowę „pani Ani” pytaniami o szczegóły planowanej uroczystości i tak ją wymęczyli, żeby ona już miała wszystkiego dosyć. Logiczne, nie?
Radykalność poglądów rzadko kiedy idzie w parze ze zdolnością do pracy zespołowej. Ta ostatnia wymaga kompromisów. Wymaga tego, żeby czasem ugryźć się w język i darować sobie „ale ja mam rację!” na rzecz „ok, niech będzie po twojemu”.
Gdy ludzie o skrajnie prawicowych poglądach słyszą o tym, jak jakiś hardy, dumny i bezkompromisowy opozycjonista wegetuje dziś w biedzie, to sobie tłumaczą oczywiście działaniem ubekistanu, układu i ogólnie Michnika sensu largo. Ja to sobie tłumaczę tak, że sam bym nie chciał zatrudnić radykała – bo takie cechy charakteru przeważnie idą w parze z ostrą konfliktowością, ergo niską wydajnością pracy.
Nieprzypadkowo w wyborach roku 1993 obóz zwolenników rządu Olszewskiego startował podzielony bodajże na pięć skłóconych ze sobą komitetów wyborczych, z których żaden nie przekroczył progu. Przypuszczam, że gdyby w 1989 roku Komitet Obywatelski powierzył Andrzejowi Gwiaździe i Annie Walentynowicz redagowanie „Gazety Wyborczej” – to już po roku jedno wydawałoby „Gazetę” a drugie „Wyborczą”, a oboje oskarżaliby się nawzajem o agenturalność.
Kariery prawicowych blogerek dobrze to ilustrują. Całe to środowisko wylansował Igor Janke, ale szybko został uznany za nie dość prawicowego, więc najpierw był rozłam z jakimś „tekstowiskiem”, potem z „blogmediami”, potem „blogmedia” się rozpadły na „blogmedia24” i „niepoprawnych”, a potem doszły jeszcze jakaś prawica.net, polis2008 i sarmacja. Już chyba nikt nie orientuje się, ile prawicowych platform blogowych wyłoniło się z Psychiatryka.
Skoro oni sami ze sobą nie potrafią się dogadać – skąd brała się ich nadzieja, że dogada się z nimi „pani Ania”?
Obserwuj RSS dla wpisu.