Where all roads meet



W Kirkwood na przedmieściach St Louis krzyżują się dwie drogi opiewane w muzyce pop: Highway 61 i Route 66 (po wybudowaniu obwodnicy zdegradowana do drogi stanowej numer 100). 206 lat temu przeszli tędy William Clark i Merriwether Lewis, wysłani przez prezydenta Jeffersona w historyczną pierwszą amerykańską ekspedycję mającą sprawdzić, co się kryje na zachód od Mississippi.
Lewis i Clark wrócili po trzech latach z wiadomością, że na zachód kryją się wielkie i bogate krainy zamieszkane przez ludzi łatwowiernych i słabo uzbrojonych. Wystarczy ich wyrżnąć, a to wszystko będzie nasze.
Rzut beretem od Route 66 można zobaczyć pomnik upamiętniający miejsce kapitulacji Goyaałé, zwanego przez białych Geronimo – ostatniego rdzennego Amerykanina stawiającego zbrojny opór białym najeźdźcom.
Pamięć o tym, że ta ziemia jest zrabowana komuś innemu, została w białych ludziach na wieki. W roku 1959 w miejscowości Sayre, Oklahoma na Route 66 zamknięto ruch z powodu pożaru drewnianego mostu.
Miejscowa młodzież dla kawału zaczęła mówić zdezorientowanym podróżnym, że most podpalili Indianie, którzy znów weszli na ścieżkę wojenną. Uciekający w panice kierowcy ostrzegali następnych i gruchnęła wielka plotka w narodzie. Tak się trollowało w czasach analogu!
Highway 61 opowiada inną historię Ameryki – ale też będącą historią zbrodni białego człowieka. To był szlak wielkiej migracji ludności afroamerykańskiej z rolniczego południa do uprzemysłowionej Północy.
Jeśli nie jesteś jednym z tych snobów, co to dla nich muzyka to tylko Strawiński z Czajkowskim, to tą drogą także wędrował Twój ulubiony styl. Wzdłuż Highway 61 z delty Mississippi na północ dotarły jazz, blues i rock.
Biali mieszkający przy tej drodze – Elvis Presley, Johnny Cash, Bob Dylan – czerpali u samego źródła, ale w St Louis czarny nurt się rozdzielał na odnogi prowadzące do Detroit, Nowego Jorku, Chicago i San Francisco. Tam ewoluował w „Błękitną rapsodię”, gitarowe solówki, krzyk Janis Joplin, dyskotekowe movin’ to the groovin’, hiphopowe nawijki i zgrzyt przesterowanego Rolanda TB-303.
To co wędrowało w górę rzeki wytwórnie Sun i Motown wytłaczały na krążkach (też czarnych!). Krążki płynęły przez ocean, gdzie już w portowym mieście Liverpool rozchwytywali je między sobą biali chłopcy, starający się imitować żeńskie czarne chórki.
Na falach Głosu Ameryki i Radia Luksemburg ten nurt docierał nawet za Żelazną Kurtynę, do młodych uszu Havla i Michnika, ale także przecież Millera i Kwaśniewskiego. A wszystko to dzięki zakupowi Luizjany, który jeffersonowska lewica w Kongresie przeforsowała wąską większością 59:57 przy wściekłych protestach federalistycznej prawicy. Które jak zwykle okazały się kompletnie bzdurne.

Obserwuj RSS dla wpisu.

Zostaw komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.