Człowiek nie poczuje, że wrócił do kraju, jeśli nie weźmie udziału w jakiejś bezproduktywnej politycznej pyskówce. Z tego powodu – a także z okazji coming out day – pozwolę sobie wyznać, że dojrzewam do głosowania na Tuska w wyborach prezydenckich.
Zależy mi na przegranej Kaczyńskiego, a więc tym razem pójdę na wybory (zamiast olać jak wcześniejsze). Jeszcze parę miesięcy temu wydawało mi się, że zagłosuję na kogoś na lewo od Tuska, ale samobójcza polityka SLD sprawia, że nie jestem sobie w stanie wyobrazić siebie głosującego na kogoś pokroju Napieralskiego.
Komentatorzy głowili się, czy twardy elektorat PiS przełknie gładko współpracę z SLD. Ale przecież twardy elektorat PiS na rozkaz wodza zawsze da sobie wmówić, że białe jest czarne – „Samoobrona” najpierw była organizacją przestępczą założoną przez WSI, potem szlachetnym koalicjantem, potem organizacją o marnej reputacji, potem znowu koalicjantem, a teraz już nie wiem. Koalicja z SLD to przy tym pikuś, Oceania zawsze była w stanie wojny z Wschodnią Azją.
Ja za to jako twardy elektorat lewicy bratania się z kaczystami po prostu Napieralskiemu nie wybaczę i już. A jak mam i tak głosować z zatkanym nosem, to czemu nie na Tuska?
Afery nagłaśniane przez CBA niespecjalnie wpływają na moją decyzję. Że ze sprzedażą stoczni coś było nie tak, wiadomo było od samego początku. Zabawne, jak mało nowego o tej sprawie powiedziały nam podsłuchy.
Wiadomo też było po co te urzędnicze kombinacje – jedynym rządem mającym odwagę podejmować racjonalne decyzje w sprawie stoczni był rząd Rakowskiego w 1988. Dla rządów postsolidarnościowych stocznia była nietykalną Kolebką, stworzono więc dla niej enklawę księżycowej ekonomii PRL.
Co innego wystawiać na przetarg dochodowe przedsiębiorstwo, co innego firmę, której jedynym majątkiem są atrakcyjnie położone nieruchomości – ale jednocześnie z powodów politycznych nie można jej sprzedać komuś, kto chce wyburzyć ten przedwojenny złom i postawić osiedle albo centrum handlowe.
Gdy odpadają inwestorzy kierujący się zyskiem, zaczyna się poszukiwanie inwestorów odlecianych. Cała afera jak na razie sprowadza się dla mnie tylko do tego.
Być może jest tu jakieś drugie dno, ale z tego co dotąd poznaliśmy, CBA nie udało się zgromadzić materiału dowodowego przekładalnego na prokuratorskie konkrety.
W różnych artykułach na ten temat najbardziej rozbawiła mnie infantylna zabawa funkcjonariuszy CBA w akowskich konspiratorów i posługiwanie się kryptonimem „Zośka”. Rzeczywiście widzę tu pewną wierność tradycji.
W Powstaniu Warszawskim godzina W na Żoliborzu wypadła o 13:50, w związku z czym kiedy reszta Warszawy zaczynała zgodnie z planem, Niemcy już od godziny mieli zarządzony alarm. Co za tym idzie, już pierwszego dnia było widać, że nie uda się zrealizować planu zakładającego zaskoczenie.
Odwołano najbardziej nierealne elementy, ale nie wszyscy gońcy z rozkazami dotarli na czas, więc na przykład 120 ludzi z pułku „Garłuch” zginęło w bezsensownej próbie szturmu na lotnisko (odwołanego, ale co z tego).
Przedwczesne działanie, fatalna organizacja, błędne przygotowanie akcji – faktycznie, te powstańcze tradycje CBA kontynuuje z całą pieczołowitością. Porsche agenta Małeckiego to będzie fajny nowy eksponat dla dyr. Ołdakowskiego.
Obserwuj RSS dla wpisu.