Przekleństwem Rafała Ziemkiewicza jako publicysty jest nadmiar pokus. Jego prawicowi kumple trzymają łapy na tylu kurkach z pieniędzmi, że między jedną fuchą a drugą nie ma on czasu na rozrywki publicystów lewicowych takie jak leniwe snucie się po bibliotece czy antykwariacie.
To go skazuje na ciągłe powtarzanie tego, co my lewacy zwykliśmy nazywać „riserczem ziemkiewiczowskim”, czyli stawianie śmiałych tez historycznych bez przygotowania merytorycznego. Bo przecież książki są dla lewaków, na prawicy „wszyscy pamietają jak było”.
Kolejny raz już Ziemkiewicz pisze w ten sposób brednie na temat afery Watergate. Przedstawia ją tak, jakby w Ameryce nie budziła kontrowersji i wszyscy, niezależnie od ideowej przynależności, uważali ją za „legendarny, wzorcowy przykład spełnienia przez media swej społecznej misji”.
„Nikt nie próbował deprecjonować "Washington Post", nazywając go "drukarką FBI" ani zapełniając czas antenowy dociekaniami, skąd wiedział i po co opublikował. Liczyło się tylko jedno – prezydent kazał nielegalnie inwigilować swych politycznych przeciwników i publicznie kłamał!” – pisze Ziemkiewicz dowodząc nie tylko słabej znajomości historii USA, ale nawet niskiego poziomu znajomości swoich zamorskich odpowiedników.
Dla Ann Coulter to są właśnie najważniejsze – do dziś nie do końca wyjaśnione – pytania związane z Watergate: skąd Woodward i Bernstein czerpali swoje informacje? Bo to wcale nie jest takie pewne, że wyłącznie od Marka Felta.
On second thought: porównanie Ziemkiewicza do Ann Coulter jest dla niej mimo wszystko nieuczciwe, bo niezależnie od tego, czy się z nią zgadam czy nie, jej tekst przynajmniej nie robi wrażenia zriserczowanego po ziemkiewiczowsku.
„Sposób, w jaki aferę Watergate wykorzystały mass media Wschodniego Wybrzeża, wspomagane przez nieprzyjazny wobec Nixona Kongres – co odegrało kluczową rolę w tej sprawie – oraz przez pewną część środowiska prawniczego, która nie znosiła Nixona, jest przerażającym przykładem, jak za pomocą zręcznego manipulowania prasą i telewizją można sfrustrować i odmienić wolę większości społeczeństwa. Był to pierwszy w historii pucz mass mediów”.
To już nie Ann Coulter tylko Paul Johnson, skądinąd autorytet polskiej prawicy, autor popularnych książek historycznych (tak nierzetelnych, że tu już porównanie jest bardziej na miejscu). Ten tekst po polsku ukazał się w serii Konfrontacje, którą w emigracyjnym wydawnictwie Pomost redagowała Irena Lasota.
Chciała, jak się domyślam, podnosić intelektualny poziom polskiej prawicy – tymczasem mam wrażenie, że czytali to w Polsce tylko ironiczni lewacy, by mieć jak najwięcej dowodów na to, że prawica to banda kretynów. I wyciągać to po latach gwoli krotochwili.
Drogi Rafale, w polityce nie ma powszechnie akceptowanych wzorców. Owszem, lewica uważa Watergate za wzorzec, ale prawica uważa za medialny pucz, który doprowadził do takich tragedii jak ludobójstwo w Kambodży czy co gorsza prezydentura Cartera. Twoi zamorscy koledzy mają na to nawet jakieś argumenty, ale nie będę za Ciebie odrabiał pracy domowej.
Zresztą – po co Ci ta wiedza, nie takie bzdury już Ci drukowali.
Obserwuj RSS dla wpisu.