Wszystkim, którzy pałają do Jarosława Kaczyńskiego równie gorącą sympatią jak ja, serdecznie polecam wywiad, który z nim przeprowadzili Karnowski z Zarembą dla Polska-The-Times. Nawet niedawny wielbiciel „żelaznego kanclerza” nie jest już w stanie wykrzesać z siebie tego dawnego entuzjazmu.
Bo i jak można z entuzjazmem kibicować komuś, kto zaczyna wywiad od płaczliwej skargi na media? Ja się okazuje, już nawet „Rzeczpospolita” nie lubi prezesa. Niewdzięczne kierownictwo zapomniało, komu zawdzięcza wysokopłatne synekury.
To jest wywiad polityka przegranego, który nie próbuje zarazić swoich wyznawców nadzieją na sukces, bo sam już jej nie ma. Wyznawcy usłyszą od niego wyłącznie usprawiedliwienia porażki. To jak polska reprezentacja piłkarska, która znowu dostała łomot i to znowu nie jest ich wina. Po prostu przeciwnicy zbyt szybko biegali po boisku.
Afery, które miały obalić rząd, sprowadzają się do tego, że znowu na stenogramach ktoś mówi Brzydkie Wyrazy („ten język” – podkreśla prezes, bezskutecznie licząc na pociągnięcie tego jakże fascynującego tematu przez dziennikarzy, którzy przecież jak wiadomo nigdy przenigdy, k…, nie przeklinają).
Oczywiście, jeśli uwierzymy na słowo Kamińskiemu, to Tusk kłamie. Ale dlaczego mamy wierzyć na słowo Kamińskiemu? Ja mu nie wierzę. Ja w ogóle nie wierzę zawodowym politykom na słowo, moja dewiza to: pokaż gościu kwity albo na drzewo.
Genialny strateg sam sobie strzelił w stopę, forsując na takie stanowisko czynnego partyjnego polityka, trzykrotnego posła, który pro forma zdał legitymację partyjną dopiero w dniu nominacji na szefa CBA.
Kiedy amerykańscy politycy starają się przekonać całą opinię publiczną – a nie tylko swoich wyborców – starają się o tak zwane „bipartisanship”, czyli poparcie obu głównych partii. Afera nagłośniona wyłącznie przez polityka partii demokratycznej będzie wyśmiana przez zwolenników partii republikańskiej – i odwrotnie.
Kamińskiemu na słowo wierzą wyborcy PiS i raczej nikt poza nimi. Nawet najbardziej propisowsko nastawiony dziennikarz nie ukręci więc z niedawnych afer czegoś, co mogłoby przekonać antypisowską większość społeczeństwa.
Już nie ma pytania o szanse Lecha Kaczyńskiego na reelekcję, jest pytanie o jego szanse na awans do drugiej tury. Obaj bracia w wyborach będą się teraz wykazywać negatywną synergią. Brat prezes swoim zachowaniem pogrążać będzie brata prezydenta, a rok później brat eksprezydent kojarzony z niedawną porażką zatopi i partię brata prezesa.
Kto czyta tego bloga od 2006 ten wie, że ja zachowywałem optymizm nawet w najczarniejszych miesiącach IV RP. Ale nawet ja nie przewidywałem, że to się skończy tak szybko i tak żałośnie. Gdzie jest teraz Rokita? Gdzie Ziobro? Gdzie Michalski Cezary? Gdzie za rok będzie eksprezydent Kaczyński? W ponure jesienne dni ileż pociechy daje śledzenie agonii tego Układu…
Obserwuj RSS dla wpisu.