Z tytułowej okazji kolejną blogonotkę poświęcę naszej ulubionej prawicowej platformie blogowej.
Kataryna odkryła ją w październiku 2006, czym chwaliła się na swoim agorowym blogu. „Dzisiaj odkryłam nowe miejsce gdzie blogują m.in. Paweł Wroński (a ten dlaczego nie na bloxie?), Kazimiera Szczuka, Janusz Rolicki, Krzysztof Leski i Jan Pospieszalski. I właśnie u tego ostatniego znalazłam historyjkę stawiającą Andrzeja Morozowskiego w bardzo nieciekawym świetle”.
Jak widać, przyciągnęły ją do Psychiatryka dwie rzeczy. Po pierwsze, kłamstwo Pospieszalskiego. Zainspirowało ją do wymyślenia serii odlecianych teorii spiskowych, co na prawicy nazywa się „blogerstwem śledczym vel analitycznym”. Po drugie – że można tam pogadać ze Znanymi Publicystami.
Po trzech latach Pospieszalski na polecenie sądu kłamstwo musiał odszczekać. W tym celu reanimował martwego od pół roku bloga, wrzucił przeprosiny, po 10 minutach skasował, a potem jeszcze dla pewności napisał na kolanie protest przeciwko oglądaniu w dzień niepodległości „Dnia Niepodległości”.
A co ze znanymi publicystami, których rzekomo można spotkać w salonie? Z powyższej listy w Psychiatryku został już tylko Krzysztof Leski, klasyczna drama queen regularnie opisująca, jak ciągle ktoś obraża i jak bardzo już ma tego dość i zaraz się chyba obrazi.
Lista Kataryny dobrze ilustruje fiasko idei założycielskiej Salonu24 – Janke i Krawczyk wymyślili to sobie jako miejsce spotkania publicystów zawodowych z publicystami „obywatelskimi”. Zamiast tego wyszło kłębowisko prawicowych świrów, przelicytowujących się nawzajem w radykalności (czymże są teorie spiskowe Kataryny wobec spisku masonów i trockistów z bloga Scios-WS-Media!).
Fiasko niechcący dobrze podsumował Andrzej Tadeusz Kijowski, który od pewnego czasu opisuje w Psychiatryku, jak to go wszyscy kolejno w życiu krzywdzili (w tym Michnik, stąd popularność bloga wśród pacjentów). Ogłosił on apel internautów w obronie Mariusza Kamińskiego – i zebrał przez tydzień „już blisko 2,5 tysiąca”.
Zważywszy, że psychiatryczna prawica lubi podpisywać takie apele metodą Toyaha, wpisując całą rodzinę bez jej wiedzy – to pokazuje jak tych ludzi jest mało. Nic dziwnego, że Kataryna woli bloga na Agorze – tu przynajmniej czyta ją ktoś spoza garstki prawicowych fanatyków.
Po drugie, tutaj człowiek się nie boi administracji. Rozczulił mnie głos kolejnego michnikożercy, który w Psychiatryku opisywał, jak dobrze mu było na forum Agory:
„Nigdy, przenigdy nie zastanwiałem się czy moje pisanie przejdzie, czy nie, i co mi za nie grozi. NEVER! Jeśli cenzor uznał, że przekroczyłem regulamin to kasował mi watek (i na oślą) lub post i tyle. Nic więcej. Mailowa dyskusja dot. ingerencji cenzora odbywała się w przyjaznym, najczęściej żartobliwym tonie”.
W Psychiatryku tymczasem sami właściciele moderują swój serwis tak, jakby podkradali pacjentom psychotropy. Długo tolerują najbardziej wariackie zachowania („Nicpoń, ty łobuziaczku”), a potem znienacka kasują całe blogi nie dając szans nawet na zarchiwizowanie notek. Rozmowa na temat ingerencji nie jest „mailowa” ani w „żartobliwym tonie”, to potrafi być publicznie ogłoszone „Won!”
To ostatnie łatwo wyjaśnić. Z punktu widzenia blogera, blog jest prezentem dawanym platformie hostingowej. Nie mam oporu przed dawaniem prezentów Agorze, ale mam świadomość, kto tu komu robi łaskę.
Salon24 jest przedsięwzięciem skazanym na permanentny deficyt. Mogę tylko zgadywać, że jego właściciele trzy lata temu liczyli na to, że kiedyś im się to rozrośnie i zacznie na siebie zarabiać. Te nadzieje już chyba jednak stracili, więc z ich punktu widzenia, to oni na własny koszt robią łaskę blogerom.
To sytuacja konfliktogenna. Wojowniczy forumowicz dla administratorów Agory jest jak Rokita dla stewardessy. Awanturniczy pasażer to dla personelu rzecz przykra, ale to jednak nic osobistego, to część etatowych obowiązków. Wzywa się policję i auf wiedersehen.
Dla właścicieli Salonu24 awanturujący się bloger jest jak gość, który przyszedł na imprezę, upił się na koszt gospodarza – a potem mu zaczął ubliżać. To jest osobiste, to prowokuje do odpyskowania i do gromkiego „Won!”.
Tylko że w rezultacie mamy imprezę, którą już dawno opuścili Szczuka, Rolicki i Wroński. I tacy ludzie już tam raczej nie wrócą. Zostanie drama queen szlochająca, jak jej tu źle. I echo kompromitacji Pospieszalskiego.
Obserwuj RSS dla wpisu.