Roman Polański odgrywa ostatnio niepokojąco dużą rolę w moim życiu. Najpierw zachwycił mnie jego „Ghost Writer”, a teraz płyta jego małżonki, na której występuje w duecie „Qui etes vous?”.
Treść piosenki dobrze przedstawia sam jej tytuł. „Kim pan jest i co pan robi w moim łóżku?” – pyta oburzona kobieta. Mężczyzna (Polański) na te pytania odpowiada mniej więcej tak, że jest narzeczonym owej kobiety i prawi jej ze zwrotki na zwrotkę coraz bardziej wieloznaczne komplementy.
Kobieta coraz bardziej oburzona każe mu się wynosić i grozi wezwaniem policji, ale jakoś ciągle tego nie robi. Z kwestii mężczyzny wynika zaś, że jednak chyba łączy ich jakaś zażyłość, bo podejrzanie dużo o niej wie.
Kontrast zmysłowego głosu Emmanuelle Seigner i znudzonego barytonu Polańskiego to nawiązanie do duetów Serge Gainsbourga. Powtarzał się w nich podobny schemat: głos męski prawie w ogóle nie śpiewa, często po prostu seksownie mruczy „moi non plus”, cały wysiłek spada na kobietę.
Co się kończyło źle, gdy kobieta nie umie śpiewać (wersja „Je t’amie z Bardotką”), albo zmuszało Gainsbourga do modyfikacji tego schematu jak w „Comic Strip”. Tutaj to on bierze na siebie śpiew, ale na poziomie wlazłkotka; głos kobiecy z kolei nie śpiewa, ale mnóstwo ekspresji wkłada w komiksowe onomatopeje.
Niestety, „Qui etes vous”? Seigner nie ma w jutubce, wklejam więc „Comic Strip”. Jak to z pewnością można daje się zauważyć na moim blogu, mam graniczący z fetyszyzmem stosunek do języka francuskiego – uderzyło mnie niedawno, że Gainsbourg miał podobny stosunek do angielskiego. Z jakim namaszczeniem on traktuje słowa typu „jukebox”, „ford mustang” czy „comic strip”!
A przecież właśnie formuła takiego zmysłowego duetu ze znudzonym barytonem i podekscytowaną kobietą jest chyba nieprzekładalna na inne języki? Od razu przychodzą mi do głowy inne przykłady, jak dawny przebój lata „Monaco” czy duet Etienne Daho z Charlotte Gainsbourg. Ale jak by to wszystko głupio brzmiało po polsku czy angielsku…
Puenta notki będzie niestety całkowicie od czapy, ale znalazłem się w sytuacji trochę jak z powieści Lodge’a, gdyby bohaterowie Lodge’a pisali blogi. Zostałem poproszony po zajęciach na SWPS, bym przekazał na swym blogu następujący mesydż dla pewnej stałej komentatorki: „La-breithe mhaith agat!” (nie rot tylko gaelic). No to ode mnie też…
Obserwuj RSS dla wpisu.